Wiem, że w sieci serial ze świata "Diuny" spotkał się z oziębłym przyjęciem i to delikatnie mówiąc. I chociaż widzę z czego to wynika i rozumiem argumenty, to zupełnie się pod nimi nie podpisuję, bo sama bawiłam się na "Diunie: Proroctwo" doskonale i pochłonęłam serial z niemałą przyjemnością.
"Diuna: Proroctwo", dostępny na platformie Max, zabiera nas do zakonu Bene Gesserit, pokazując jego początki, kierunek jaki obrał w próbie kształtowania przyszłości świata i wytworzenia władcy idealnego oraz poddanego Zakonowi, a także jak siostry obecnie manipulują władcami. Przy okazji przybliża wojnę z myślącymi maszynami (swoją drogą obejrzałabym serial koncentrujący się tylko na tym!), jaka przetoczyła się przez świat Diuny.
Głównymi bohaterkami są siostry z rodu Harkonnen – Valya (Emily Watson) i Tula* (Olivia Williams), które nie wywodzą się jednak z tak potężnego rodu, jaki znamy z filmów. Za ich czasów ród Harkonnen to ród zhańbiony tchórzostwem z czasów wojny z maszynami. Przynajmniej taka jest wersja oficjalna, bo Valya uważa, że zostali potraktowani niesprawiedliwie i ród Atrydów przedstawił nieprawdziwą wersję wydarzeń.
Wątki toczą się przez większość czasu na dwóch osiach czasu. Z jednej strony obserwujemy młode siostry dowiadując się nie tylko tego, jak trafiły do zakonu, ale też jak zdobyły i utrzymały swoją władzę, a z drugiej strony oglądamy toczące się obecnie knowania polityczne mające na celu wydanie córki Imperatora za starannie wybranego przez Zakon kandydata.
"Diuna: Proroctwo" fot. Max |
Do tego dochodzi jeszcze historia rebelii, która sprzeciwia się wykorzystywaniu przyprawy, jako profitu wyłącznie dla wielkich rodów, historii młodych adeptek Zakonu, a to wszystko przyprószone jest przepowiednią, mającą położyć kres Bene Gesserit i próbach jej powstrzymania.
Wątków jest więc naprawdę dużo i wszystko się ze sobą w mniej lub bardziej oczywisty sposób łączy. I wiem, że serial był krytykowany zarówno za ilość wątków, jak i na dialogi tłumaczące co się dzieje - ale przyznam, że mi nie przeszkadzało ani jedno, ani drugie. Oczywiście, przez rozbudowaną narrację i dużą ilość informacji serial długo się rozpędzał, sama jednak nie odczuwałam znużenia, wręcz przeciwnie. Ciekawa byłam do czego to doprowadzi. I tak jak z reguły nadmierna ekspozycja mnie drażni, tak mam poczucie, że tutaj była jednak potrzebna.
Zarzuty padały także pod kątem tego, że znowu mamy te same rody, a fabuła serialu toczy się przecież 10 000 lat przed wydarzeniami z filmu. I tu się zgadzam, że z historycznego punktu widzenia nie ma to sensu, na takiej przestrzeli lat wygląda to dziwnie, że ciągle mamy te same nazwiska.
Jednak przy takiej ilości wątków, znajome nazwiska jednak ułatwiają nawigację w tym całym świecie. Gdybyśmy musieli jeszcze ogarnąć nowe rody, mogłoby tu powstać naprawdę spore zamieszanie. Dlatego kupuję to rozwiązanie, tym bardziej że jednak układ polityczny jest inny - a patrząc na ród Harkonnenów, to do filmowych im naprawdę bardzo daleko, zarówno pod względem politycznego miejsca w świecie, jak i pod względem całej kultury, jaką zobaczyliśmy podczas filmowej ekranizacji.
"Diuna Proroctwo" fot. Max |
Jeżeli coś mnie ubodło, to bardziej lenistwo scenograficzne i kostiumowe. I jeżeli zawołacie: "ale hej, akurat serial wyglądał świetnie!" - to chodzi mi o fakt tych 10 000 lat. Mamy dokładnie taką samą modę, jaką mieliśmy w filmach. Rozumiem, że ze względu na wojnę z maszynami, technologicznie świat został zamrożony, ale jednak powinien się choć trochę różnić. Podobnie sprawa ma się z wystrojem wnętrz. W ciągu swojego życia, każdy z nas przeżywa przynajmniej kilka różnych mód, od ubrań po nawet sposób budowania domów. Złapano się bardzo bezpiecznej i sprawdzonej estetyki, ale przez nią równie dobrze wszystko może się dziać na tydzień przed wydarzeniami z "Diuny".
Fabuła serialu mogła się początkowo ciągnąć, ale finalnie lądujemy w zupełnie innym miejscu, niż na początku. Podwaliny Bene Gesserit chwieją się w posadach, a na wierz wychodzą wszystkie zbrodnie, których dopuściły się przełożone Zakonu. Bardzo doceniam, jak różne od siebie są Valya i Tula, a także to, że Tula wcale nie jest taką bezwolną owieczką, jak mogło się na początku wydawać. Jest w tym swoim działaniu bardzo ludzka i chociaż wszystko co robi uderza w nią ze zdwojonym rykoszetem, nie mamy problemu ze zrozumieniem motywacji Tuli. Valya na jej tle jest dużo bardziej wyrachowana, zimna i robotyczna. Jest bohaterką, z którą bardzo trudno sympatyzować - ale to dobrze. Nie uważam, że powinno się móc sympatyzować z każdą postacią pojawiającą się na ekranie.
Diuna Proroctwo fot. Max |
Bardzo podobał mi się również wątek Imperatora Javicco Corrino (Mark Strong), który przez lata dał się owinąć Zakonowi wokół palca i gdy tylko nie ma obok niego żadnej z sióstr, nie wie co ma myśleć, ma problem z podejmowaniem decyzji. Ciekawie śledzi się jego otrzeźwienie i jednoczesne zagubienie, jak gdyby dopiero zaczynał być władcą, a nie był nim od bardzo dawna. Jest to wstrząs również dla samego Zakonu, który tracąc względy Imperatora, może tracić posłuch także wszędzie indziej.
2. sezon serialu "Diuna: Proroctwo" został już potwierdzony i czekam z zainteresowaniem. Tym bardziej że mamy kilka spraw nadal pozostaje niewyjaśnionych, jak choćby to, kto dokładnie stoi za działaniami Desmonda (Travis Fimmel) i jak bardzo jego pochodzenia namiesza w działaniach Zakonu.
Czy warto oglądać? Moim zdaniem warto, z przyjemnością co tydzień siadałam do oglądania kolejnego odcinka.
*Zabawnie ogląda się serial, w którym główna bohaterka nazywa się dokładnie tak samo, jak mój kot.
Jeżeli podobała Ci się ta recenzja i chcesz jakoś wesprzeć bloga, to bardzo proszę o udostępnienie jej dalej. A jeżeli chcesz wesprzeć mnie jeszcze bardziej, możesz to zrobić poprzez postawienie wirtualnej kawy.