Muszę przyznać, że w tym roku mam prawdziwe szczęście do polskich debiutów. Najpierw doskonale bawiłam się podczas czytania "Sądnego dnia" Jagi Moder, a teraz moje serce otuliła, niczym ciepły kocyk w ciemny zimowy wieczór, "Licencja na czarowanie" Aleksandry Okońskiej.
I gdybym nie wiedziała, że "Licencja" jest debiutem – jak podzieliła się autorka, powstającym przez 10 (!) lat – to nigdy bym się tego nie domyśliła. Powieść zaskakuje bowiem świetnym, lekkim stylem, zaskakującym humorem, często opartym na grze słów, a jakby tego wszystkiego było mało: ma naprawdę dobrze przemyślają konstrukcją świata. Łączy w sobie bowiem polskie realia z wierzeniami słowiańskimi i fantastyką, i to w taki sposób, że natychmiast wierzymy w istnienie tej alternatywnej wersji Polski.
Głową bohaterką jest Arleta, którą od lat prześladuje pech. Ale nie jakiś tam peszek, w stylu wylania na siebie herbaty na pierwszej randce, tylko Pech, który gotowy jest podpalić całą kawiarnię, w której Leta siedzi. Fabuła zaczyna się, gdy czarownica podchodzi do zakończenia swojej edukacji i ma zdać egzamin na tytułową licencję na czarowanie. Bez tej licencji jej magia zostanie związana i już nigdy nie będzie mogła czarować. Arleta egzamin oczywiście teatralnie oblewa, a jej jedynym ratunkiem jest drugi termin.
Tutaj na scenę wkracza korepetytor Arlety, Artur. Artur, w którym dziewczyna kocha się beznadziejnie od wielu lat. Artur, który wydaje się być w czepku urodzony, niezwykle utalentowany i równocześnie, niezwykle sympatyczny i gotowy pomóc Arlecie, jak tylko może.
I chyba to mnie w całej powieści urzekło najbardziej. Fakt, że zarówno główni bohaterowie, jak i ci drugo planowi, są zwyczajnie sympatyczni. Nie ma tutaj toksycznych przyjaźni, czy związków. Leta może liczyć na pomoc swoich przyjaciół i rodziców, a oni mogą liczyć na Arletę i jej Pecha. No i Impa, chowańca czarownicy, który miauczy i macha ogonem tak wymownie, że nikt nie potrzebuje tłumacza, by wiedzieć, co myśli o tym wszystkim.
Nie sposób pominąć też tego, że Arleta może i otoczona Pechem, stawia mu dzielnie czoło. Bohaterka nie cierpi na syndrom bycia najlepszej i najmądrzejszej – na co cierpi wiele głównych postaci – ale równocześnie, nie jest nieporadna. Wie, jakie karty dostała od losu i stara się nimi grać, choć wymaga to od niej naprawdę wiele samozaparcia i kilka momentów załamania. Finalnie zawsze wstaje, otrzepuje ubrania i wymyśla, jak sobie z całą tą sytuacją poradzić. Nawet, jeżeli czasami poradzenie sobie oznacza, że po prostu trzeba zaakceptować obecność utopca w studni i fakt, że łatwiej wynegocjować od niego czynsz, niż go wypędzić.
Na naprawdę dużą uwagę i brawa zasługuje również świat wykreowany przez Aleksandrę Okońską. To, jak sprawnie połączyła znaną nam popkulturę (jak choćby to, że Arleta jest ogromną fanką filmów czaroszpiegowskich i jeden z nich to "W tajnej służbie jej Magicznej Mości"), bawi się polskimi powiedzonkami ("smok niezgody" powinien wejść do słownika na stałe), czy też tworzy odpowiedniki istniejących firm, jak Alimagix, czyli Aliexpress dla czarodziejów, zachwyca i zaskakuje przez całą książkę. A wzięłam tylko przykłady pierwsze z brzegu.
Bardzo podoba mi się podejście, że w świecie "Licencji" czarodzieje nie są społecznością żyjącą gdzieś obok, w ukryciu przed "zwykłymi" ludźmi. Nie. Są oni częścią społeczności, która ma nawet swoją historię walki o prawa obywatelskie.
No i SMOKI. W tej książce są smoki.
Fabuła została przewidziana na jeden tom i faktycznie, na sam koniec dostajemy rozwiązanie wszystkich wątków – co nie oznacza, że nie ma tam miejsca na nowe historie. I myślę, że to też jest siła tej historii, bo dzięki temu wszystko co się w książce pojawia, ma fabularne znaczenie, popychając wydarzenia do przodu.
Jakim cudem jest to debiut, to ja naprawdę nie wiem!
Sama zaczęłam "Licencję na czarowanie" najpierw czytać, a potem ze względu na brak czasu, przesiadłam się na audiobooka. I polecam obie wersje. Lektorką jest Zuzanna Galia, której głos nie tylko idealnie pasuje do całości, ale też dodaje kolejną warstwę bohaterom – to jak czyta wypowiedzi Zeflika, sprawiało, że szłam przez miasto z szerokim uśmiechem na twarzy.
"Licencja na czarowanie" to zdecydowanie cosy fantastyka. Jest idealnym wyborem na miłe, długie wieczory, gdy potrzebujemy książki podnoszącej na duchu i pełnej bohaterów, z którymi naprawdę chciałoby się zaprzyjaźnić. Uważam też, że to idealny wybór na prezent, czy to urodzinowy, czy świąteczny, właśnie ze względu na to, że to tak ciepła i sympatyczna lektura, która równocześnie jest naprawdę dobrze napisana.
Więc jeżeli jeszcze nie zauważyliście to... polecam gorąco.