Gdy brałam do ręki "Rodzinę Monet" Weroniki Marczak nie sądziłam, że będę tu o niej pisać, bo to miała być szybka lektura na wyrobienie sobie zdania. O książce krążą bowiem dwie, główne narracje: jest koszmarna i szkodliwa lub jest wspaniała i wciągająca. A ja za bardzo nie zgadzam się ani z jedną, ani z drugą opinią. I - uwaga - mam na to argumenty.
WAŻNE: Książka nie nadaje się dla osób poniżej 15 roku życia. Zawiera elementy przemocy psychicznej.
Miejmy jednak jasność już na wstępie: to nie jest książka, którą mam zamiar gorąco polecać. Jeżeli szukacie definicji "guilty pleasure", to ona nią jest, co akurat nie uważam, za wadę samą w sobie, bo sama właśnie guilty pleasure szukałam. I pod tym kątem totalnie spełniła swoje oczekiwania, trudno mi jednak napisać: idźcie i czytajcie, bo wśród tylu książek, które można przeczytać i polecić, miałabym recenzenckiego kaca. Bawiłam się więc doskonale, ale nie, nie rzucajcie się na ten tytuł. Przynajmniej nie z mojego polecenia. Czy powinnam po powtórzyć jeszcze w podsumowaniu? Biorąc pod uwagę, że w kilku miejscach mam zamiar tej książki bronić, pewnie tak.