Pierwsza
cześć mnie urzekła i zawsze będę polecać ten film. Jest ciepły, sympatyczny,
świąteczny i jak najbardziej na nim można zakończyć przygodę z tą serią. Część
druga nie podobała mi się zupełnie i jest zdecydowanie najgorszy z tych
trzech filmów. I przyznam, spodziewałam się po tej części jeszcze gorszych
rzeczy. A ku mojemu zaskoczeniu, „Zamiana z księżniczką 3” całkiem sprytnie się
wybroniła. Ale jak napisałam. Gdzieś we mnie są mocno mieszane uczucia.
Główną zmianą jest to, że zarówno królowa Margaret, jak i księżniczka Stacy (oraz ich małżonkowie), schodzą na dalszy plan, a główną bohaterką staje się Fiona. I teraz, patrząc z tej perspektywy, „Zamiana z Księżniczką” poświęciła każdy z tych filmów innej bohaterce. Pierwszy był dla Stacy, drugi dla Margaret i teraz poznajemy lepiej czarną owcę rodziny.
I tu film plusuje przede wszystkim. Bo Fiona przestaje być tą
dziwną kuzynką, a staje się pełnoprawną postacią, z dość smutną historią i gdzieś
po drodze zaczynamy życzyć jej happy endu. To zawsze jest ciekawe, gdy postać,
która miała być wcześniej ewidentną przeszkoda i comic reliefem, nagle dostaje
swoją historię, a my możemy poczuć, że rozumiemy, dlaczego jest jaka jest.
To zagranie sprawia, że choć nie jest to trylogia wybitna, wypada
dużo lepiej od poprzedniej trylogii „Świątecznego
Księcia”, który za nic nie miał bohaterów mogących wypełnić całość.
„Zamiana z księżniczką 3” zrobiła też coś, co nie udało się drugiej części. Tam Fiona była wyrwanym z klimatu żartem, który wydawał się napisany jak dla całkowicie innego filmu, a na planie ktoś pomieszał scenariusze. Tutaj dostajemy całą historię poprowadzoną na tak wysokiej nucie, ułożeni-królewscy bohaterowie dużo lepiej odnajdują się w kontaktach z Fioną. A to daje zaskakujący rezultat.
Bo wszyscy zaangażowani w produkcję ewidentnie wiedzą, jak
irracjonalny film robią i nie zamierzają ani trochę traktować go poważnie. Idziemy
więc w przesyt na całego i po krótkiej przypominajcie wcześniejszych części (która
jakby celowo podkreśla każdy absurd) natychmiast znajdujemy się w centrum
wydarzeń. Tu nie ma przydługiego wstępu, mija 15 minut, a my już jesteśmy w
trakcie planu odzyskania ukradzionej Gwiazdy Świętego Mikołaja. A w to wszystko
w tajemnicy przed Watykanem.
A akcja jest nie byle jaka (ale nie jest też wybitna,
nie zrozumcie mnie w ten sposób) i przywodzi na myśl świetlne lata „Ocean’s
eleven” razem z technologią dostępną tylko w serialach CSI. Można do tego wagonu
wskoczyć i dać się ponieść, albo zamknąć oczy i wyłączyć telewizor. Nie ma nic
pomiędzy.
Ja się pozwoliłam porwać, a raczej postanowiłam pooglądać jak doskonale bawi się na planie Vanessa Hudgens, ponownie w potrójnej roli identycznie wyglądających bohaterek. Bo co by o fabule tych filmów nie mówić, to jej aktorski popis i świetna pozycja w CV. Vanessa ani na moment nie zapomina, którą z postaci jest obecnie, a warto przypomnieć na czym polega cały trik: to nie tylko Vanessa grająca trzy bohaterki, to Vanessa grająca trzy bohaterki, które podszywają się pod siebie nawzajem. A to oznacza, że musi grać Margaret, która udaje, że jest Fioną. A widz musi bez problemu rozpoznać nie tylko po ubraniach, ale i po gestach, kto jest kim i w jakim momencie.
I ja nie wiem, iloma notatkami Vanessa była na planie otoczona,
ale jeżeli to nie jest talent aktorski, to ja już nie wiem, co nim jest.
Trylogie netfliksowe pokazują zresztą bardzo ciekawy rozwój. Nie dlatego, że są wybitne, nie są. Ale obie wyszły od typowych romantycznych filmów świątecznych, po prawie filmy akcji. „Świąteczny Książę” w ostatniej części stał się filmem kryminalnym z fabułą, jak nic inspirowaną twórczością Agatha Christie. Tu z kolei, mamy pełnoprawny heist movie. Z zaplanowaniem skoku, z przygotowywaniem się do skoku, z przeprowadzeniem skoku, wszystkimi planami ABC, trudnościami i uzyskaniem tego, co się chce.
A to wszystko w klimacie świąt i z obowiązkowym wątkiem
romantycznym. No bo chyba nie myśleliście, że skoro dwie poprzednie bohaterki
znalazły miłość życia, to Fiona jej nie odnajdzie?
Mam jednak nadzieję, że za rok nie dostaniemy kolejnej części „Zamiany z księżniczką”. Bo bohaterki nam się skończyły, a coś mi mówi, że 4 Vanessa na ekranie będzie już pewną przesadą.
No, chyba że zobaczymy połączenie „Świątecznego Księcia” z „Zamianą z księżniczką” – co jest możliwe, oba filmy dzieją się w końcu w tym samym świecie. Ja jednak poproszę o rozbudowanie go o kolejne fikcyjne księstewko ze świąteczną dramą w tle. Nie możemy przecież poprzestać tylko na dwóch, prawda?
Och, i czy warto „Zamianę z księżniczką 3” obejrzeć? Powiem
tak. Można. Why not. To zawsze coś innego niż typowy film świąteczny od
Hallamarku.