Niestety nie mogę tego powiedzieć o kontynuacji. Już
zwiastun zapowiadał żenujące sceny, ale z ręką na sercu, nie przewidziałam, że
aż takie. I trochę mi smutno z tego powodu, bo wystarczyło tego nie ruszać i
zostawić nas z miłym zeszłorocznym filmem świątecznym.
Zacznijmy jednak od początku. Fizycznie mnie bolało, jak Stacy
stała się nagle księżniczką, która za nic nie słucha swojego męża. On chce z
nią spędzić czas, a ona bardziej martwi się zakończonym związkiem Lady
Margaret i Kevina, niż tym, że mąż wprost chce jej powiedzieć, że za dużo
pracuje. I jasne, niby fajne odwrócenie ról – zwykle w kinie mamy zapracowanego
faceta i kobietę zabiegającą o jego uwagę, ale przyznam, że strasznie nie pasowało
mi to do Stacy z pierwszego filmu.
Drugi zgrzyt pojawił się w momencie, gdy wszyscy wprost zmuszają Margaret i Kevina do przebywania ze sobą. No bo są tacy dla siebie stworzeni. Pomimo że ani on, ani ona nie byli przekonani, czy powinni się widywać. A on wprost nie chciał jechać na koronację Margaret. Mam poczucie, że jednak powinno się słuchać tego, co chcą nasi znajomi. Nawet gdy chcemy dla nich najlepiej i uważamy, że się mylą.
Jednak bądźmy szczerzy. Narzekam na klisze każdego filmu romantycznego, więc na te wątki można by jeszcze przymknąć oczy uznając je jako
must have leniwego pisania filmów świątecznych.
To powiedziawszy… to nie był dobry pomysł. Zagranie dwóch
postaci, tak aby widz mógł je bez problemu odróżnić, jest wyzwaniem. Dodanie do
tego trzeciej, nawet jeżeli nosi blond włosy, musiało się skończyć ogromnym
przerysowaniem głosu, gestów, mimiki. I niestety, nie wpływa to dobrze na film.
Dostajemy bowiem dwa zupełnie niepasujące do siebie światy. Z jednej strony
mamy ten uroczy świat z części pierwszej, gdzie bohaterowie są naiwni i stereotypowi,
ale też sympatyczni i trudno ich nie lubić. Z drugiej, mamy karykaturalne
postacie Fiony i jej pomocników, którzy są jak wyrwani z najgorszego sitcomu.
Żarty z ich udziałem, które miały być śmieszne, finalnie są żenujące. Jest to ten poziom wyjątkowy poziom, jaki można osiągnąć tylko w tym gatunku filmów. To trochę jak z horrorami – żaden inny film nie potrafi wywołać tak specyficznych ciarek żenady, jak zły horror. Zły film świąteczny ma tutaj swoja własną szufladkę, nieosiągalną dla innych gatunków.
I Zamiana z księżniczką 2 otworzyła tę szufladę i zaczęła radośnie
wyrzucać z niej losowe rzeczy. Mamy więc nieudolność w planowaniu, kretyńskie
odzywki oraz (oczywiście) wypadki, polegające na tym, że ktoś się potknął i
wpadł do skrzyni. To jest zabawne tylko w Kevinie
samym w domu i nikt nie potrafi zrobić tego lepiej. Nie wiem, dlaczego uparcie
próbują.
No i nie można oczywiście zapomnieć o pojawiającym się trójkącie miłosnym. O rękę Lady Margaret ubiega się jej znajomy, Antonio. Znają się od czasów studiów i wydaje się sympatycznym i idealnym partnerem dla niej. Przy okazji, jest Sekretarzem Stanu, więc doskonale może ją wspomóc w przyszłym rządzeniu królestwem. I wiecie co? Przez dłuższą chwilę miałam jednak nadzieję, że Netflix mnie zaskoczy i nasza księżniczka będzie wybierać pomiędzy miłym gościem i miłym gościem. Ale widać, scenarzyści nadal nie ufają widzom i boją się, że nie daj blogu, będziemy kibicować nie temu bohaterowi, co trzeba.
Na sam koniec zostawiam scenę, która przypomniała mi, w jak krótkim
czasie Netflix zrobił własne świąteczne uniwersum. Oczywiście w finale pojawia
się (na 2 sekundy) para królewska z Aldovii. Po całej tej dziwnej fabule poczułam się wręcz, jak pocieszona przez starych znajomych.
Czy polecam Zamianę z księżniczką 2? Jeżeli podobała się wam część pierwsza, to stanowczo odradzam. Zniszczycie sobie całkiem sympatyczną historyjkę. Jeżeli jednak część pierwsza was znudziła, nie byliście przekonani, nie podobała się wam, to nie macie nic do stracenia.
0 Komentarze