Przyznam, że czekałam mocno na drugi sezon The Umbrella Academy.
Pierwszy bardzo mi się podobał i byłam ciekawa, co może wydarzyć się dalej. I
nie zawiodłam się ani przez chwilę – więcej uważam, że drugi sezon jest jeszcze
lepszy!
Cudowne lata 60
Przeniesienie akcji do lat 60 i rozrzucenie naszych
bohaterów rok po roku był doskonałym pomysłem. Dzięki temu, pomimo
identycznego wątku głównego (zatrzymanie apokalipsy) dostaliśmy całkowicie inną
opowieść. A przy okazji, nasi bohaterowie rozdzieleni mieli szansę na
rozpoczęcie całkowicie innego życia.
A ponieważ Umbrella nie stoi nie wiadomo jak odkrywczą fabułą,
a właśnie bohaterami i relacjami pomiędzy nimi, możliwość oglądania ich w nowym
środowisku była odświeżająca.
Szczególnie w przypadku Allison i Vanyi (czy tak się
odmienia to imię?).
Allison wylądowała w czasach, które nie toleruje
czarnoskórych. I wydaje mi się, że w ogóle przeszła najciekawszą drogę w
tym sezonie. Pojawiła się ze zniszczonymi strunami głosowymi, więc całkowicie
straciła władzę nie tylko nad mową, ale nad swoją mocą. A gdy w końcu odzyskała
głos, postanowiła żyć zupełnie inaczej i nigdy już swojej mocy nie użyć. Od
dziewczyny, która w 2019 całą swoją karierę zbudowała na tym, że potrafi
manipulować innymi, w latach 60 stała się kobietą-aktywistą, która jednak
walczy swoim normalnym głosem.
Równocześnie, trudno się nie zgodzić, że to jej moc jest
najbardziej przerażająca. Nie chciałabym przebywać obok kogoś, kto potrafi w
ten sposób manipulować ludźmi. Tak naprawdę, gdyby trochę zmienić scenerię,
Allison mogłaby być jak Kilgrave z Jessicy Jones.
Drugą ciekawą przemianę przeszła Vanya. W pierwszym sezonie
głównie snuła się po ekranie, aż do samego końca, w którym eksplodowała. Masa
osób narzekała, że zatrudnili Ellen Page, a ona nie ma co grać. Drugi sezon
obchodzi to bardzo sprytnie, kasując Vanyi pamięć. Bez pamięci kim jest,
Vanya okazuje się być poukładaną dziewczyną, która lubi się śmiać i przywiązuje
się do ludzi. Dostajemy tę samą bohaterkę, ale zupełnie inną.
TUA eksploruje także życie miłosne bohaterki, która zakochuje
się w kobiecie, stając się tym samym postacią biseksualną. Co zostało
wprowadzone w sposób bardzo naturalny i co jeszcze lepsze, żadne z rodzeństwa
tego nie komentuje. No bo niby co jest do komentowania?
Niezwykle ucieszyło mnie to, że duża część fabuły toczyła
się wokół Piątki. Bo choć w teorii nie miał on aż tak rozwijających wątków
jak dziewczyny wyżej, to dostawał po kolei czas z każdym z rodzeństwa, dzięki
czemu mogliśmy obserwować, jak zerwana dawno temu więź w pewien sposób się
odradza. Szczególnie fajne były momenty z Lutherem, bo wydaje mi się, że w
pierwszym sezonie nie mieli oni za dużo czasu dla siebie.
No i Aidana Gallaghera po prostu doskonale się na ekranie
ogląda. Nadal nie mogę uwierzyć, że to dzieciak, a już potrafi ukraść swoją osobowością
każdą scenę.
Klaus i Diego nie mieli tak imponującej drogi, jak siostry,
ale o nich scenarzyści równie zadbali. Podobał mi się wątek wylądowania Diego
w szpitalu psychiatrycznym i późniejsze nawiązywanie do jego syndromu
superbohatera. Klaus z kolei jako przywódca kultu, to całkowity strzał w dziesiątkę.
Tym bardziej ciekawy, że mogliśmy zobaczyć go w tym sezonie trzeźwego przez
większość czasu, co wymusiło na nim zupełnie inne – choć też beztroskie – zachowanie.
W sumie, jeżeli mam się do kogoś doczepić, to do Luthera.
Bo nie licząc jego interakcji z Piątką, Luther nie miał co robić. Sprowadzony
został do szczeniackiej miłości do Allison – która nomen omen zdążyła pójść dalej
i znaleźć sobie męża – i na tym się jego wątek zakończył. Mam z tym problem, bo
Tom Hopper potrafi grać i jeżeli zostanie wepchany do roli wielkiego goryla z
maślanymi oczami, to będzie naprawdę wielka szkoda. No i wydaje mi się, że
Luther ma wiele do zaoferowania.
Na koniec zostawiłam Bena, który nie był aż tak z boku, jak
w sezonie pierwszym, ale równocześnie nie dowiedzieliśmy się o nim szczególnie więcej.
Jednak podobał mi się motyw z opętaniem, bo fajnie eksplorował tęsknotę Bena za
życiem. Cieszę się też, że dostał domknięcie, które tłumaczyło, dlaczego został
i towarzyszył Klausowi, a nie poszedł dalej.
Za to bardzo wyglądam sezonu 3, bo wydaje mi się, że tam możemy
się więcej o nim dowiedzieć – choć równocześnie, to już nie będzie ten Ben.
Trudne tematy
Drugi sezon Umbrelli nie koncentruje się aż tak na
problemach rodzinnych, jak pierwszy. Oczywiście, wszyscy na koniec się
zbierają i w przeciwieństwie do pierwszego sezonu, tu naprawdę, z własnej woli stają jeden za
drugim, wierząc w siłę rodziny. Co jest dużym progresem w ich stosunkach,
szczególnie pod kątem Piątki, jak i oczywiście Vanyi.
Ale lata 60 zmusiły też scenarzystów do naniesienia tamtejszego
tła obyczajowego. Allison więc nie ma takich praw jak reszta rodzeństwa, ba,
bierze czynny udział w walce Afroamerykanów o swoje prawa. I sceny, które
zostały pod tym kątem w serialu pokazane, złapały mnie odpowiednio za serce.
Jednak mówiąc to, zabrakło mi dwóch rzeczy. Po pierwsze,
żadne z rodzeństwa nie zainteresowało się, jak Allison sobie radzi. Ba,
bezrefleksyjnie zaczęli ją nachodzić, sprawiając, że została posądzona o szpiegostwo
całego ruchu – w końcu jaka czarnoskóra kobieta przyjaźni się z tyloma białymi mężczyznami
i to jeszcze twierdząc, że to jej bracia?
Sama Allison też tego nigdy nie wyciąga w rozmowie i nie do
końca rozumiem dlaczego. Rozmowa z Lutherem, gdy każde mówiło, czym się
zajmuje, była doskonałą okazją do wtrącenia choć jednego zdania na ten temat. To trochę
tak, jakby wśród rodzeństwa nagle ograniczenia prawne przestały ją dotyczyć.
Drugim tematem były prawa osób nieheteroseksualnych. Klaus
i Vanya musieli stawić czoło bardzo nieprzychylnemu społeczeństwu, choć Vanya
odczuła to zdecydowanie bardziej. Oczywiście, Klaus swoje też przecierpiał,
jednak dużo
lepiej i mocniej wybrzmiał związek Vanyi.
I wszystko byłoby pod tym względem super, gdyby nie to, że
oba te wątki prowadzą donikąd. Bo nasi bohaterowie muszą wrócić do
przyszłości, a tło historyczne nie może się nagle rozwiązać w 30 sekund. Nie
dostajemy ani żadnego komentarza, ani nic, co by było jakąś ich puentą.
Nie umiem jednoznacznie określić, jak duża jest to wada. Pod
względem samego opowiadania historii uznaję, że spora, bo jednak zasada mówi o
tym, że wątki należy kończyć.
Z drugiej jednak strony, mamy tutaj sytuację, w której oni
pojawiają się nagle w przeszłości, muszą sobie w niej poradzić, po czym równie
nagle wracają do swojego czasu. Czy w takiej sytuacji, całkowite domknięcie wątków
byłoby na miejscu?
Czekam na sezon
3
Kończąc obowiązkowe zadawanie pytań i marudzenie, nie ukrywam,
że bawiłam się doskonale. I finał – który podobno jest mocnym nawiązaniem do
tego, co także będzie się działo w komiksach, co samo w sobie jest super –
tylko mnie jeszcze bardziej nakręcił na kolejny sezon.
Wiem, że przez ogólną narrację przebijają się komentarze, że
to słaby serial. Osobiście się z tym nie zgadzam, bo dla mnie to jeden z tych
seriali, którego nie ogląda się dla samej fabuły, a dla interakcji pomiędzy
bohaterami. A to nie jest coś, co wiele seriali potrafi wykreować.
No i fakt, że właśnie spędzam drugi tydzień oglądać komentarze
aktorów i kompilacje z obu sezonów tylko pokazuje, jak wiele mi dał radości i
jak bardzo nie chcę się z nim rozstawać.