W ciągu ostatnich dwóch miesięcy tyle się wydarzyło, że gdy w
końcu obudziłam się, że warto zrobić podsumowanie, była już połowa lipca.
Stwierdziłam więc, że to i tak nie ma sensu, i najlepiej połączyć dwa miesiące 😊
Urodziny bloga
Dokładnie 25 czerwca Bałagan skończył 6 lat. Jestem naprawdę
zaskoczona, jak to się mogło stać – gdy zakładałam bloga, byłam na samym końcu
studiów (a dokładniej, robiłam wszystko, by nie pisać magisterki), mieszkałam w
Krakowie i miałam zero pomysłu co dalej.
To zadziwiające, jak stare wpisy potrafią mnie przeprowadzić
przez miejsca, w których byłam, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Muszę
przyznać, że te 6 lat, to była jedna wielka przygoda, choć na co dzień w ogóle
tego nie czułam. Jednak pisanie, to siedzenie przed komputerem w ciszy 😉
Ale gdyby nie Bałagan, nie poznałabym tylu bliskich mi dziś ludzi,
nie założyłabym firmy i nie miała podcastu. To szaleństwo, jak jedna niewinna
decyzja, potrafi prowadzić do kolejnych.
Urodziny… moje
Skończyłam w tym roku 30 lat, ale wydarzyło się to w marcu.
Więc w czasie pandemii świętowałam w obecności chłopaka i moich rodziców (z
zachowaniem środków ostrożności, oczywiście), ale moja wymarzona impreza poszła
całkowicie w niepamięć.
Przynajmniej tak myślałam.
Bo pod koniec czerwca zostałam podstępnie zwabiona na
imprezę-niespodziankę w wymarzonym klimacie Harry’ego Pottera. Nie mam pojęcia,
jak Michał i cała reszta radosnej ferajny utrzymała to wszystko tak długo w
tajemnicy. A gdy zaczęli mi śpiewać sto lat, mój mózg potrzebował chwili, by
zrozumieć, co się dzieje.
Minął już miesiąc, a ja ciągle się uśmiecham na wspomnienie
drinków we fiolkach skutecznie udające eliksiry, kluczach wiszących w
powietrzu, dzięki balonom z helem i moich wspaniałych znajomych, którzy przebrali się za różnych bohaterów: od Harry’ego Pottera, przez Zgredka,
Szalonokiego, Bellatrix, prof. Trawley, po Patronusa i Znicz.
Przeprowadzka
Cała ta impreza odbyła się w połowie… przeprowadzki. Co prawda
nie przeprowadzaliśmy się bardzo daleko. Więc o ile rzeczy przenieśliśmy dość
szybko, tak pakowanie, rozpakowywanie, układanie wszystkiego i sprzątanie
nowego mieszkania zajęło z jakieś 2 tygodnie, zanim mogliśmy powiedzieć z
czystym sumieniem, że tak, zadomowiliśmy się w nowym miejscu.
I choć decyzja była szybka, i trochę się jej baliśmy, tak nowe
miejsce naprawdę się nam podoba i jesteśmy mega zadowoleni 😊
Wybory
Nie będę tu pisać dużo. Poza tym, że dla mnie te wybory
pokazały, jak naprawdę liczy się KAŻDY głos.
Gorzkie rozczarowanie zdążyłam już w większości przełknąć.
Fanfick
Po jakichś 10 latach przerwy od pisania prozy, niespodziewanie
do niej wróciłam. Dobra, nie aż tak niespodziewanie, bo nosiłam się z tym od
jakiś 3-4 lat. Problem z prozą jest jednak taki, że jak przestaje się ją pisać
i wymyślać, to nagle bardzo trudno wpaść na jakikolwiek pomysł. Trudno
też przejść (przynajmniej mi) to przekonanie, że jak już siadam i piszę prozę,
to musi to być rzecz najwyższych lotów. Wiecie, wiekopomne dzieło, po którym
stawiają pośmiertne pomniki.
Więc nie dość, nie pisałam (a więc, nie ćwiczyłam), to jeszcze
stawiałam sobie wymagania, których, nie byłam w stanie spełnić (bo nie
ćwiczyłam, żeby choć się zbliżyć do 1/10000 swoich oczekiwań).
No, ale i w tym przypadku, na pomoc przychodzi popkultura i
fanowskie miłości. Serial Black Sails
i jego bohaterowie tak mocno weszli do mojej głowy, że musiałam w końcu przełożyć
to na coś fizycznego. I tak po ponad dwóch miesiącach od obejrzenia serialu, ja
siedzę i piszę opowiadanie o Flincie, Silverze i… Falce. Bo kto mi zabroni
wrzucać tam nawiązania do Wiedźmina (choć nie, to nie jest wiedźminowa Falka,
zabrałam tylko imię, nie całą bohaterkę).
I stał się cud. Jako że to fanfick, całkowicie zeszło ze mnie
wymaganie, by było to najlepsze dzieło w historii prozy – przecież i tak nikomu
tego nie pokażę (a w każdym razie nigdzie nie wrzucę publicznie do
przeczytania). Mogę więc przypominać sobie bez stresu, jak się kreuje postacie,
jak pisze się dialogi, jak tworzy się opis świata. I tak siedzę, i piszę, i
doskonale się bawię.
Jak mi strasznie brakowało, tego dreszczyku emocji, jaki daje
właśnie pisanie fabuły.
Co na Bałaganie?
Na blogu działo się niewiele, ale z natłoku zajęć postanowiłam
się tym nie stresować. W ciągu dwóch miesięcy pojawiły się więc tylko 2 teksty. Z okazji dnia
Taty oraz wpis zastanawiający się, co z tą
Rowling. Znajdziecie w nim moje rozważania, czy oddzielać twórczość od
autora oraz garść linków, które doskonale tłumaczą, dlaczego podejście
pisarki jest bardzo krzywdzące.
A z początkiem czerwca udzieliłam krótkiego wywiadu dla Hocki
Klocki, w którym opowiadałam o grach
w filmach i serialach.
Co słychać w
Fantropii?
Obecni nasz podcast na przerwę wakacyjną, ale przez ostatnie
dwa miesiące, zdążyło się pojawić kilka odcinków. Rozmawiałyśmy o tym, czym
jest fangirling, Asia zrobiła cały mini wykład o archetypie
Trickstera (jest sporo o Lokim!), rozmawiałyśmy o Black
Sails i Wikingach, nie mogłyśmy nie porozmawiać o Queer
Eye, a na koniec zrobiłyśmy podsumowanie
różnych filmów i seriali, i książek, jakich nie omówiłyśmy w tym sezonie.
Polecam
I na koniec kilka poleceń:
1. Do
mężczyzny, który klepie nas w tyłek, myśląc, że to komplement –
niesamowicie ważny tekst mumandthecity,
jak to, co uważane jest społecznie za „komplement”, dla kobiet komplementem nie
jest.
„Ona analizuje cały czas.
Czy ten strój na pewno za dużo nie odsłania?
Czy w tych butach dam radę uciec?
Czy tą torebką obezwładnię napastnika?
Czy zdążę wyjąć telefon i zadzwonić?
Czy rodzina mnie znajdzie…?”
Czy w tych butach dam radę uciec?
Czy tą torebką obezwładnię napastnika?
Czy zdążę wyjąć telefon i zadzwonić?
Czy rodzina mnie znajdzie…?”
2. „Bullsh*t
Jobs” czyli „Praca bez sensu” Davida Graebera – moja książka roku – zawsze
miałam problem z wcześniejszymi pracami. Niezależnie od tego, czy pracowałam w
biurze, czy w sklepie, było masę zadań, które były zwykłymi zapychaczami czasu,
byleby pracownik nie wykonał swojej pracy za szybko. No i trudno mi było pojąć,
że te wszystkie rzeczy, naprawdę są takie ważne. Przecież… nie są.
Ale
przyznam, wydawało mi się, że to ze mną jest coś nie tak, a nie z systemem. Riennahera proponuje książkę, która
właśnie ten system rozkłada na czynniki pierwsze, pokazując, jak wiele rzeczy
jest w nim bez sensu.
„Tyle, że codziennie czułam, że jeśli mój zawód i moi
pracodawcy przestaliby istnieć, nikt na świecie by tego nie odczuł. Że moje
wysiłki i tak są bez sensu, bo to czy w następnym wydaniu pisma będzie jedna
reklama więcej lub mniej nie obchodzi nikogo poza moją bezpośrednią przełożoną
i jej przełożonym, który lubi robić raporty.”
3. 7 grzechów
głównych kobiet w miejscu pracy – nadal zostajemy w środowisku pracy,
jednak tym razem Mila z readup poleca książkę,
w która opisuje seksizm w miejscu pracy i jak sobie z nim poradzić. A także to,
jakie błędy popełniają kobiety, ubiegając się np. o awans. Warto przeczytać, bo
Mila wypisała część punktów i muszę przyznać – większości jestem winna.
„Jessica Bennett wspomina w swojej książce
o badaniach, które pokazują, że kobiety poddają się częściej
i wcześniej niż mężczyźni – te różnice pojawiają się już
w podstawówce i mają zaskakujący związek z poziomem IQ. Im
bardziej inteligentna dziewczynka, tym szybciej się poddaje – może dlatego,
że jej mózg sprawniej się uczy… także wątpienia w swoje możliwości
(ciekawe, czy to pocieszy moich rodziców,
którzy do dziś wypominają mi, że w trzeciej klasie
porzuciłam lekcje pływania). Tendencje do wątpienia w swoje
możliwości i poddawania się zabieramy ze sobą w dorosłe życie.”
Wszystkie te wpisy gorąco polecam, bo zmusimy mnie do
przemyśleń. A po obie książki mam w planie sięgnąć w przyszłości.
I na tym dziś zakończymy 😊
Miłego dnia!