Wbrew zdjęciu głównemu, nie będzie to post o strachu w czasie
pandemii. Za to będzie o kłamstwie, w którym żyłam bardzo długo i które
sprawiło mi wiele wyrzutów sumienia w dorosłym życiu.
Dorastając, byłam przekonana, że dorośli posiadają jakąś
tajemniczą umiejętność. Nie boją się. Nie boją się wykonywać telefonów,
załatwiać spraw w urzędach, żadna przeszkoda ich nie blokuje. Jasne, nie są
wszystko wiedzący (to chyba jedno z największych rozczarowań dzieci, odkrycie, że
rodzice mogą się mylić). Ale to opanowania osób dorosłych sprawiało, że byłam
przekonana o ich wiedzy jak żyć.
A potem zderzyłam się z rzeczywistością, w której nie wiedziałam,
co robić. Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy zostać w pracy,
czy ją zmieniać. A z żadnym kolejnym rokiem nie spadało na mnie objawienie
człowieka dorosłego. Nie klarowały się żadne widoczne ścieżki. Nie było znaku:
ta decyzja jest dobra, a ta zła.
Za to towarzyszył stres i strach, przez zwykłymi, prostymi
rzeczami. Daleko szukać wypełniałam pod koniec kwietnia pisma w związku z
tarczą kryzysową. Kilka razy na głos musiałam sobie powiedzieć, że nic się nie stanie,
jak się pomylę. Najwyżej je cofną, odrzucą.
A i tak z drżącym sercem i ogromnym wahaniem wcisnęłam wyślij.
Jako nastolatka i młoda dorosła byłam przekonana, że
dorośli się nie boją. Nie zastanawiałam się, że część rzeczy robią, bo muszą. I
pewność siebie nie ma tu nic do rzeczy. Nie wiem, dlaczego, przez długi, długi
czas, nawet po zakończeniu studiów, towarzyszyło mi przekonanie, że nie powinnam
się bać i stresować zadaniami do wykonania.
A przecież to zwyczajnie głupie. Skoro na co dzień nie wysyłam
dokumentów urzędowych, a wszystko zdaje w ręce księgowej, to dlaczego oczekuję,
że będą dla mnie jasne? Przecież nie mam doświadczenia i nawet podążając krok
po kroku za instrukcją, mogę mieć obawy i wątpliwości, czy dobrze wszystko rozumiem.
Przyznam, że chciałabym, żeby ktoś mi to kiedyś powiedział.
Żebym nie traciła czasu na samobiczowanie się. Żebym nie czekała na oświecenie
i przyjęła do wiadomości prosty fakt: dorośli się boją.
I boją się bardzo często, bo biorą na siebie pełną
odpowiedzialność za masę rzeczy. I tak jak każdy, działają na wyczucie.
Intuicyjnie. Mając nadzieję, że ich decyzje będą dobre, a przynajmniej nietragiczne.
Tak się zastanawiam, czy czasem nie warto powiedzieć dzieciom, że
czegoś się boimy? Jasne, mamy być dla nich opieką i ostoją, zapewnić im
poczucie bezpieczeństwa. Ale z drugiej strony czy pozostawianie wrażenia, że się
nie boimy wcale, jest takim dobrym rozwiązaniem?