Nie ma co ukrywać, Cats wywołało mnóstwo kontrowersji. Już sam
zwiastun sprawił, że część osób odmówiła oglądania tego filmu. Inni z kolei
poszli do kina, zastanawiając się, co dostaną. Należałam do tych osób.
Wiedziałam, że albo film mnie odrzuci, albo kupi w 100%. I choć cały Internet
po premierze krzyczał: o boże, kto dał na to pieniądze i dlaczego, mi…
mi się podobało.
Bardzo.
Ludzie przerobieni na koty
Nie trzeba oglądać filmu, by wiedzieć, dlaczego tak wiele osób
ma z nim problemy. I choć, ja to wiem, i widzę, to… nie do końca rozumiem.
Bo wizualna strona Kotów jest dla mnie fenomenalna. Ani przez
pół sekundy nie zastanawiałam się, czy ludzie odpowiednio udają koty? Dlaczego
koty noszą buty? O co chodzi ze zdolnością ściągania futra przez jedną z
bohaterek?
Bo dla mnie ta filmowa wersja musicalu pokazała mi świat, nie
ludzi przebranych za koty ani nie samych kotów. A przynajmniej nie w wersji mruczków,
jakie widujemy na co dzień.
Mnie film przeniósł do równoległego świata, gdzie koty
wyglądają właśnie tak. A przynajmniej wyobrażają sobie siebie właśnie w ten sposób.
Nie widziałam więc ludzi robiących dziwne rzeczy ani kotów robiących rzeczy, których
robić nie powinny. A fascynujące stworzenia. Stworzenia, które wykreowały sobie
swój własny, hipnotyzujący świat, w którym żyją.
A do tego doszli aktorzy, którzy naprawdę dobrze grali i mieli
świetne głosy. Słuchając Jennifer Hudson, wzruszałam się. Ubawiłam się syczącym
Jamesem Cordenem. Poruszył mnie Ian McKellen śpiewający o przeszłości. Rozczulała
Judi Dench leżąca w koszyku. A za serce chwyciła mnie fantastyczna chemia
pomiędzy Francescą Hayward i Laurie Davidsonem.
Ja naprawdę słyszę te wszystkie uwagi i kpiny z wizualnej
części filmu. Ale ich nie rozumiem.
Tańce i swawole
Czy coś bym w tym filmie zmieniła? Tak. Sceny taneczne były
zdecydowanie za długie. O ile zupełnie nie dłużyły mi się śpiewane partie (bo
utalentowanych ludzi zwyczajnie dobrze się słucha), tak niestety nie zastanowiono
się, czy długie sekwencje taneczne mają sens.
Bo o ile na scenie coś takiego ogląda się niesamowicie, tak w
filmie zachwyt nad tancerzami jest trudniej uzyskać. Przede wszystkim kręcenie
tych scen bywało zbyt porwane, by móc przyjrzeć się, co aktorzy umieją. Z
drugiej strony, nawet jeżeli kamera w pełni to pokazywała, to jednak jest to
taniec w filmie, który wizualnie uzyskał niesamowity efekt – więc ile z tego
jest umiejętności tanecznych aktorów?
Dopóki cała piosenka była śpiewana i bohaterowie opowiadali
swoje historie, było to interesujące – gdy opowieść milkła i bohaterowie po
prostu tańczyli przez kilka minut, całość zaczynała się dłużyć.
Bardzo podobała mi się za to scenografia i zmieniająca się wraz
z nią perspektywa. W zależności od tego, co kocurki robiły, taka była wielkość
otaczającego ich świata. Dzięki temu moja wiara w to, co oglądam, była jeszcze
większa i z łatwością kupiłam przedstawiony świat.
Nie mam zamiaru wmawiać Wam, że ten film jest cudowny – bo rozumiem,
że estetyka może całkowicie przestrzelić Wasze oczekiwania. Ale równocześnie, podeszłam
do tego filmu z otwartą głową, bez analiz na temat realizmu i zastanawiania
się, ile kota w kocie. I myślę, że dzięki temu bawiłam się doskonale.