„Święta last minute” są filmem, który wywołuje we mnie jedno pytanie: kto wyłożył na to pieniądze? Choć powinnam najpierw zapytać: kto uznał,
że ten scenariusz jest dobry?
Nie będę udawać, że obejrzałam go do końca. Po jakiś 20 minutach
zaczęłam przewijać, po czym po połowie uznałam, że nawet to nie ma sensu — i już do końca przeskakiwałam po losowych scenach. Film
jest z 2004 roku, więc może wtedy rzucone w filmie żarty były śmieszne, ale dziś,
niestety odbijają się od ściany.
Jednak, żeby nie było – film skłonił mnie do pewnych przemyśleń
nad ludzką naturą.
O co chodzi?
Cała fabuła opiera się na tym, że córka państwa Kranków wyjeżdża
w ramach Korpusu Pokoju i nie będzie jej na Święta. Krankowie zostają sami na
święta po raz pierwszy i wiedzą, że to nie będzie to samo.
Postanawiają więc święta olać, nie przystrajać choinki, nie wysyłać kartek, czy urządzać kolacji, nawet coroczne wsparcie charytatywne idzie do kosza – a zamiast tego w pierwszy świąteczny dzień wyruszyć na 10-dniowy rejs na Karaiby. Co okazuje się być o połowę tańsze niż urządzanie Świąt z rozmachem.
Postanawiają więc święta olać, nie przystrajać choinki, nie wysyłać kartek, czy urządzać kolacji, nawet coroczne wsparcie charytatywne idzie do kosza – a zamiast tego w pierwszy świąteczny dzień wyruszyć na 10-dniowy rejs na Karaiby. Co okazuje się być o połowę tańsze niż urządzanie Świąt z rozmachem.
Inni zawsze wiedzą lepiej
To tyle z fabuły. I mogłabym tu napisać, że film jest w całości
wyprany ze świątecznego ducha, ale nie – on ma go aż w nadmiarze, ale nie tego
przyjaznego i fajnego. Film oparty jest w całości o relacje: jak możecie nie
obchodzić świąt!
Wszyscy więc dosłownie zaczynają wręcz szantażować i nachodzić
Kranków, żeby święta urządzili. Wystają pod ich domem, szantażują emocjonalnie
i mają głęboko gdzieś, co czują Krankowie. Ważne, by obchodzili święta tak
samo, jak wszyscy inni na ich ulicy.
I tak mnie naszło, że to jest zachowanie bardzo częste. Ludzie
zarówno obcy, jak i bliscy, zawsze wiedzą lepiej. Lepiej, gdzie należy pracować, jak powinno się żyć, jak obchodzić święta, jak dopasować się pod
dyktando innych.
Zresztą sami Krankowie też nie są sympatycznymi bohaterami.
Zresztą sami Krankowie też nie są sympatycznymi bohaterami.
Film jest komedią, ale nie dość, że ma masę nieśmiesznych
gagów, to jeszcze popiera ten cały świąteczny nacisk. Bo czy Krankowie
wyjeżdżają i wszystko się kończy happy endem?
Nie.
Córka postanawia zrobić niespodziankę i na święta wrócić. Nie
usłyszy oczywiście, że rodzice świąt nie urządzają, bo miało jej nie być. Nie –
dorosła córka, która może sama uczestniczyć w Korpusie Pokoju, musi mieć
idealne, rodzinne święta, bo inaczej… no nie wiem, co inaczej, rozpłacze się?
Krankowie więc rezygnują z rejsu. I jak pierwsza połowa filmu to
było unikanie nagabujących sąsiadów, tak druga, to gonitwa, by zdobyć cokolwiek i urządzić święta – łącznie z kradzieżą choinki sąsiada.
A sąsiedzi oczywiście zaczynają im pomagać – bo na święta się
pomaga, prawda? A może inaczej.
Bo pomaga się, jak w końcu zaczynasz robić tak, jak chce
większość – prawda?
Nie muszę chyba ukrywać, jak bardzo film mnie zdenerwował. Bo
to dokładnie jest jego przesłanie. Musisz przyozdobić dom, wyciągnąć
świątecznego bałwana i żyć jak inni – nie wolno ci myśleć inaczej, czy chcieć
czegoś innego. A już na pewno nie wolno ci tego robić, kiedy do domu wraca dorosłe
dziecko, ze swoimi oczekiwaniami — pomimo że najpierw samo wyjechało i świąt miało nie obchodzić.