Ten film świąteczny wywołał we mnie masę sprzecznych uczuć. Z
jednej strony wiem, że kompletnie nie jestem jego docelową widownią (nastolatki
chcące za wszelką cenę urządzić imprezę nie są już motywem, który mnie bawi), z
drugiej strony skłamałabym, pisząc, że nie ma on dobrych i sympatycznych
momentów.
Zacznijmy od minusów
Tak mniej więcej do połowy filmu, miałam w głowie, jak bardzo
jestem na niego za stara. Dramaty pod tytułem „nie odpisuje mi na wiadomości” i
„rodzice mieli wyjechać” nie budzą już mojego entuzjazmu.
Nie mówię, że nie ma na świecie filmu, który o takiej tematyce
by mnie nie wciągnął – ale potrzebuje czegoś więcej, niż sceny, w której
rodzice wyjeżdżają, a syn nawet nie odwraca głowy, by się pożegnać. Jest zbyt zajęty promowaniem imprezy, którą urządzi, jak tylko zamkną się drzwi.
A gdy za jakiś czas rodzina wraca, bo śnieżyca zablokowała
samoloty, najśmieszniejszym elementem sceny mają być dwa zabawkowe, posuwające
się renifery.
I tak mało ciekawie zaczyna się każdy wątek. Tu dziewczyna
odporna na urok znanego chłopaka, tam inna nie wie, na czym stoi w związku, a
znowu następny bohater od lat zakochany jest w przyjaciółce.
W sumie najbardziej denerwował mnie wątek tej nieszczęsnej imprezy, urządzanej
przez Keona. Chłopak dosłownie nie ma w tym filmie żadnego innego celu. I
zapewne, miał być tym zabawnym, odskocznią od pozostałych wątków, tym
świątecznym spoiwem, który poskłada pozostałe watki w jedno miejsce – ale
wolałabym, by go w ogóle nie było. Bo nic nie wnosił do tego filmu.
Równe dobrze wszyscy bohaterowie mogliby się spotkać na koniec
na jakiejś świątecznej imprezie rządzonej przez lokalną knajpę.
Nie trafiła do mnie również historia Addie, która trochę
balansuje pomiędzy tragedią rozstania się z chłopakiem a wielką kłótnią z
najlepszą przyjaciółką Dorrie. I choć widzę, do czego całość zmierza i jaką ma
finalnie puentę – bardzo się wynudziłam, oglądając jej perypetie.
W sumie moją jedyną rozrywką podczas scen Addie był zachwyt nad tym, jak odgrywająca ją aktorka ma śliczne, intensywnie niebieskie oczy.
W sumie moją jedyną rozrywką podczas scen Addie był zachwyt nad tym, jak odgrywająca ją aktorka ma śliczne, intensywnie niebieskie oczy.
Przejdźmy do plusów
Inne wątki jednak lepiej lub gorzej, rozwijały się w coś
ciekawego.
Wątek Angie i Tobina jest zwykłym standardowym: on kocha ją, ale
ona tego nie wie. I w dodatku ona leci na JP, sportowca (i jeżeli dobrze pamiętam – studenta). Podczas gdy zarówno Angie, jak i Tobin dopiero kończą liceum.
Byłby to tragiczny wątek, gdyby nie to, że twórcy zrobili z JP bardzo sympatycznego chłopaka. Nie jest bucem, który stoi na drodze do szczęścia Tobina, wręcz przeciwnie widać, że Tobina lubi.
Byłby to tragiczny wątek, gdyby nie to, że twórcy zrobili z JP bardzo sympatycznego chłopaka. Nie jest bucem, który stoi na drodze do szczęścia Tobina, wręcz przeciwnie widać, że Tobina lubi.
I pewnie, gdyby Tobin powiedział JP, że kocha się w Angie, JP
jeszcze by mu pomógł ją zdobyć. Wątek ten drugi nie jest bucem, jest w
kinie coraz częstszy, ale nadal reaguję na niego entuzjazmem.
Drugim wątkiem, który był dla mnie zaskakujący pod sam koniec,
była historia Dorrie. Na samym początku jej sercowe problemy wydawały mi się
wrzucona bardzo na siłę, na zasadzie w filmie zawsze musi być biedna,
niewinna, naiwna, wykorzystana dziewczyna. Z tą różnicą, że wykorzystana
będzie nie przez chłopaka, a przez inną dziewczynę.
Część z Dorrie ma jednak inne zakończenie, które, choć lekko na
końcu przerysowane, pokazuje, jak trudne jest opowiedzenie o swojej orientacji seksualnej. I jasne, jest to
wierzchołek wierzchołka wierzchołka góry lodowej, film mógł się nad tym
pochylić dużo bardziej – ale znów, rozegrał całą sytuację w sposób, którego nie
oczekiwałam.
Jednak najbardziej poruszyła mnie historia Julie i Stuarta. On,
sławny muzyk mający wszystko. Ona z kolei przed ogromnym dylematem: zostać z
chorą mamą w domu i tym samym przełożyć studia tracąc stypendium, czy pojechać
na studia od razu po szkole, ale zaniedbując przy tym rodzicielkę.
Jej wątek był najpoważniejszy i wydaje mi się, że poświęcono mu
najwięcej czasu. I bardzo mnie to cieszy. Bo dylemat Julie i ciężar
odpowiedzialności, jaki postanowiła sama na siebie wziąć – bez szukania rady u
innych osób, myślę, że jest bliski wielu młodym ludziom w takiej sytuacji.
Dobrze wypadło także mocne zestawienie dwóch światów: sławnego
Stuarta, który szuka w życiu choć trochę normalności, starając się udziec od
wielkiego świata i Julie, która do wielkiego świata chciałaby się dostać, ale
czuje, że zostanie na zawsze tam, gdzie jest.
Co ciekawe, film wcale nie daje aż tak jednoznacznej odpowiedzi
na to, co stanie się z tą dwójką dalej.
Let it snow, jest finalnie sympatycznym filmem, z dobrymi,
średnimi i bardzo złymi wątkami.
Jednak zastanawia mnie, jak odebrałabym go te
10 czy 15 lat temu – gdy wszystkie przedstawione w nim problemy byłyby mi bliskie.
Bo trudno mi było nie patrzeć na pokazane historie z perspektywy osoby
dorosłej, która już nie martwi się skąd wziąć alkohol na imprezę, a raczej myśli,
ile dni będzie potrzebować, by tę imprezę odespać.
Bo wydaje mi się, że im jest się młodszym, oglądając Let it
snow, tym ten film jest lepszy.