Przyznam, że z ekscytacją i wielkim niepokojem szłam na Kapitan
Marvel do kina. Wiedziałam, że jeżeli okaże się zły, będzie przez lata głównym
argumentem, aby już nigdy nie obsadzać kobiet w rolach superbohaterek. Co mnie
bardzo, bardzo smuci i mocno denerwuje – bo słaby film wychodzi od słabego
scenariusza, złej obsady, czy kiepskiej reżyserii, a nie od tego, czy główną
rolę gra mężczyzna, czy kobieta.
Bo nie ukrywajmy, na 10
lat produkcji Marvela nie wszystkie były fantastyczne i dobre. I żadna z nich
nie sprawiła protestów, by mężczyzna więcej nie grał superbohatera i film już nigdy nie
rozgrywał się w kosmosie, bo Strażnicy Galaktyki 2 byli kiepscy.
Z duszą na ramieniu szłam do kina jeszcze z jednego powodu.
Niestety, ale Czarna Wdowa i Scarlet Witch sprowadziły się do nieszczęśliwie
zakochanych. Pepper Potts od początku była zakochaną asystentką. A te, które
związków romantycznych nie miały, zostały upchnięte na daleki trzeci plan.
Bałam się, że Kapitan Marvel sprowadzi się do zakochanej dziewczyny. Znowu.
Miałam również nadzieję, że nie będzie to film pt. „robimy film
o postaci kobiecej!”. Podkreślanie na każdym kroku, że Kapitan Marvel to
kobieta i mój Blogu, po 10 latach dajemy Wam film z kobietą w roli głównej, cieszcie
się i radujcie.
A dość mam wciskania
postaciom kobiecym romansów, nawet jeżeli nie ma na nie miejsca w fabule. Bo
sprawia to, że historia miłosna sprowadza się do dwóch scen i jest zwyczajnie
nierealistyczna.
Na szczęście, Kapitan Marvel nie tylko jest udanym filmem (który oczywiście można krytykować, bo nie
jest idealny), ale nie wciska nas w sztuczne, romansowe objęcia.
Typowy film Marvela?
Kapitan Marvel jest
typowym filmem Marvela i nie jest.
Jest nim, ponieważ przedstawia origin story bohaterki. Nie
ładuje jej od razu w walkę przeciwko Thanosowi, nie stawia na szali losów całej
galaktyki. Jak w każdym filmie wprowadzającym, Carol musi poznać siebie, odkryć
kim jest i jakie są jej wartości oraz uratować Ziemię (bo każdy musi finalnie
uratować Ziemię).
Równocześnie, to nie jest typowy film Marvela. Dlaczego? Bo w
przeciwieństwie do pozostałych, poznajemy Carol która już włada swoimi mocami.
Nie wiemy, skąd je ma, ale obserwujemy, jak na treningach uczy się opanowywać
emocje, jak działa na misjach w kosmosie. Carol wie, do czego jest zdolna i jak
swoich mocy używać.
To, co Kapitan Marvel
musi odkryć, to jej przeszłość. Carol nie pamięta swojego życia. Jest
świadoma tylko ostatnich sześciu lat. I właśnie na podstawie retrospekcji i
przypadkowej misji na Ziemi Carol poznaje, kim jest naprawdę. Albo inaczej –
kim była.
Ta zabawa konwencją sprawia, że choć doskonale znamy
zakończenie historii (w końcu to nadal film Marvela), ogląda się to świetnie. Tym
bardziej że skoki w przeszłość występują losowo, czasem niespodziewanie, ale
równocześnie całość nakręcona jest tak, że bez trudu rozpoznajemy, co jest
retrospekcją, a co rzeczywistością.
Równocześnie dostajemy film, który dzieje się przed wszystkimi
możliwymi wydarzeniami. Fajnie jest siedzieć i oglądać sceny, i decyzje
bohaterów, które znamy oraz wiemy, jak dalej się potoczą. Z jednej strony, do
obejrzenia filmu nie potrzeba żadnej znajomości MCU, a z drugiej, jeżeli się je
zna, jest tam wiele smaczków i dodatków, które sprawiają niesłychaną
przyjemność.
Czy jednak jest to film
bez wad? Nie.
O ile ogląda się go dobrze, tak początek stoi niepotrzebnym
przedstawieniem świata w sposób bardzo nachalny. I choć dzieje się to tylko na początku,
średnio wyglądają dialogi, gdy bohaterowie tłumaczą sobie coś, co powinni
doskonale wiedzieć. W późniejszych scenach często wątki wracają i są
przedstawione po raz drugi zdecydowanie naturalniej. Więc nachalna ekspozycja jest
zwyczajnie zbędna.
Początkowe sceny akcji, choć przyjemne dla oka, również
niewiele wnoszą do fabuły. Na szczęście, wprowadzenia trwa bardzo krótko i po
jakiś 10, może 15 minutach, zaczyna się właściwa akcja.
Lubię Carol!
Niezaprzeczalną
największą siłą tego filmu jest Brie Larson w roli Carol. Jej rola składa się
z detali, małych uśmieszków, gestów, przewrócenia oczami. Wbrew temu, co
sugerował zwiastun, Kapitan Mavel uśmiecha się często i nie mniej często
żartuje.
Carol jest bohaterką, którą polubiłam od razu. Bo od początku
pokazana jest jako dziewczyna obdarowana super mocami, z których umie
korzystać, a równocześnie jest trochę zagubiona, bo nieznajomość swojej
przeszłości nie daje jej spokoju.
Ma na swojej drodze przeszkody, ale są to przeszkody, z którymi
każdy może się utożsamić. Bo każdy z nas słyszał, że nie jest wystarczająco
dobry, że nie da rady. Carol na swojej drodze przede wszystkim musi udowodnić
samej sobie swoją wartość, nie światu i nie innym. I to jest coś, z czym każdy
z nas się boryka. Niezależnie od płci, czy statusu społecznego.
Równocześnie, pomimo że nie jest to film krzyczący „kobieta w
głównej roli!”, są tam dwie sceny, które łapią za serce przede wszystkim
dlatego, że gra je kobieta. I pomimo że takich scen było wiele w filmach
męskich, ale jednak poczułam uścisk w sercu, gdy zobaczyłam te same sceny w
wykonaniu żeńskiej bohaterki. W końcu
poczułam, że ktoś mnie totalnie rozumie.
I choć uwielbiam
pozostałe filmy Marvela, żaden nie dał mi uczucia, że nie jestem z moimi
dylematami sama.
Chemia na ekranie!
Poza utalentowaną Brie, mamy na ekranie prawdziwą chemię między
bohaterami. Carol z Furym tworzą świetny
duet, który od razu przywodzi na myśl policjantów z lat 80. Od początku ich
relacja jest ciekawa, pomimo że musi chwile potrwać, zanim bohaterowie się do
siebie przekonają.
I nic w tym dziwnego. Obserwujemy Nicka na początku swojej
kariery – a w tej roli naprawdę doskonale odmłodzony Samuel L. Jackson. Ani
przez chwilę nie miałam wrażenia, że ma za dużo makijażu czy że efekty
odmładzające wyglądają sztucznie.
Fury co prawda jest już członkiem Tarczy, ale sama organizacja
dopiero raczkuje i tak naprawdę nie bardzo zdaje sobie sprawę z istnienia
obcych. Carol jest nie dość, że pierwszą osobą, która ma jakąś dziwną, szybką
technologię (film dzieje się w latach 90),
to w dodatku gada o jakieś inwazji obcych. Nic dziwnego, że Nick na początku
traktuje ją z pobłażaniem i bardziej jako podejrzaną, którą trzeba obserwować,
a najlepiej przesłuchać, niż kogoś, kogo należy brać na poważnie.
I ten motyw, choć
krótki, też jest bardzo fajny – filmy często zapominają, że na część zjawisk
bohaterowie powinni reagować z niedowierzaniem i podejrzliwością.
Żałuję, że tak mało czasu dostał Agent Coulson, ale trzeba
przyznać, że był to czas dobrze wykorzystany. Jeżeli Fury jest na początku swojej kariery, to Agenta Coulsona
przyjęto tydzień temu. Nic nie wie, wszystkiego się uczy i tak uroczo nie
ogarnia, ale stara się wypełnić wszystkie swoje obowiązki. Niestety odmłodzony
Agent Coulson nie wygląda już tak dobrze. Jakby mała ilość scen oznaczała, że
nie muszą się już starać go odmładzać poprawnie. A szkoda, o po tym, co zrobili
z Jacksonem, widać, że to zwyczajne lenistwo, a nie brak możliwości.
Nie chcę za dużo mówić o pozostałych bohaterach, bo musiałabym
wejść w wątki zdradzające fabułę, ale nie mogę nie napisać, że Ben Mendelsohn w roli Talosa dosłownie
kradnie każdą scenę. Widać jak się tym bohaterem bawi, jak cieszy go ta
postać.
Największe wątpliwości
mam do Jude Law w roli Yon-Rogg. I nie dlatego, że źle zagrał, ale dlatego,
że jak na takiego aktora, nie bardzo miał co grać. Jest jedna, czy dwie sceny,
w których jego gra aktorska cieszy, ale w pozostałych człowiek trochę czeka na
to, co Jude zrobi, a robi niewiele. A szkoda, bo to zmarnowany potencjał. I
postaci, i aktora.
Kapitan Marvel oddał też
przepiękny hołd w stronę Stala Lee – nawet jak film Was w żaden sposób nie
ruszy, to dla samego tego hołdu warto w kinie siedzieć.
Feminizm?
Wbrew obawom wielu
głośnych krzykaczy (w pewnym momencie wyglądali jak połowa Internetu, ale
jak wiadomo, mała grupa zawsze głośno krzyczy), film ani nikogo nie kastruje z męskości, nie sprawia, że dziewczyny
nagle same targają lodówkę na piętro, a nawet nie szykanuje białych
heteroseksualnych mężczyzn.
Dlaczego to piszę? Jeżeli nie śledziliście tego, co się działo,
to w wielkim skrócie – wyciągnięto z kontekstu wypowiedź Brie na temat zupełnie
innego filmu, uznano, że nienawidzi białych mężczyzn i zanim Kapitan Marvel
weszła do kina, miała już dużo krytycznych recenzji. Tak, dobrze czytacie.
Miała negatywne opinie, oceny i recenzje, zanim ktokolwiek ten film zobaczył.
A jak było? Brie powiedziała, że mała ilość kobiet oraz osób o
innym kolorze skóry wśród recenzentów, wpływa negatywnie na komentowanie
filmów. Dotyczyło to krytyki jednej z jej produkcji, która skierowana była do people of color, szczególnie do młodych
dziewczyn. Abstrahując od tego, czy film był dobry, czy nie – Brie chodziło o
to, że 40-letni biały mężczyzna, nie zobaczy w tym filmie tego, co kolorowa
dziewczyna, bo to nie jest film skierowany do niego. I w tej samej wypowiedzi
dodała, że nie ma nic do białych mężczyzn w wieku 40 lat recenzujących filmy, ale przydałaby się większa różnorodność
wśród recenzentów. Bo dzięki niej poznamy więcej punktów widzenia.
Tylko tyle i aż tyle.
Uznano więc, że Kapitan Marvel wszystkich wykastruje, wtłoczy
straszny feminizm do gardeł i w ogóle zniszczy Marvela. Tyle że w Kapitan
Marvel wcale nie ma tego „strasznego feminizmu”. Nigdzie nie ma upchanych
podprogowych przekazów.
Kapitan Marvel to film o kimś z ponadnaturalnymi mocami, o
kimś, kto musi pokonać wiele przeciwności losu i pogodzić się ze swoimi
porażkami. A przy okazji, na trzecim planie, ten ktoś jest kobietą. Carol nie biega w bezsensownych szpilkach,
w których prędzej można skręcić sobie nogę. Nie nosi głębokich dekoltów, nie ma
wzywającego makijażu. A równocześnie nie udaje mężczyzny, nie próbuje wejść w
jego buty. Nie musi. Jest po prostu sobą.
I zapewne dlatego tak dobrze rezonuje z publicznością i dlatego
film złapał mnie w kilku momentach za gardło. I sprawił, że czułam się od
początku, do końca zrozumiana.
I owszem, mamy lubianą przez większość Wonder Woman, ale ja… ja
jej nie lubię. Nie jest „moją” bohaterką. Dlaczego? Bo Diana poznaje pełnię
swoich możliwości, gdy traci ukochanego. Bez rozpaczy z miłości, nigdy by się
nie rozwinęła. A ja nie potrafię się utożsamić z wątkiem, w którym trzeba kogoś
stracić, by poznać swoją potęgę. Ba, samo powiedzenie „co cię nie zabije, to
cię wzmocni” jest dla mnie największym kłamstwem świata. Co cię nie zabije, to cię
nie zabije. Tyle.
Co dalej?
Każdy z nas zadaje sobie to pytanie. Kapitan Marel tłumaczy,
dlaczego Carol nie pojawiła się od razu w drużynie, choć tylko domyślać się
można, czemu Fury nie wezwał jej od razu, gdy pojawił się Thanos.
Bez wątpienia jest
jednym z najsilniejszych Avengersów, śmiało zakładam, że jest wręcz nawet
silniejsza od Thora (uprzedzając – jej
siła jest kanoniczna, taka była w komiksach). Mają więc na pewno bardzo
dużą szansę, żeby Thanosa pokonać, może z łatwością, skoro ten stracił
rękawicę.
Jednak doskonale wiemy, że nie chodzi o samo pokonanie Thanosa.
Teraz trzeba jeszcze odkręcić wszystko, co Thanos zrobił. Jakie w zespole
będzie zadanie Carol? Trudno powiedzieć. Ale pierwszy zwiastun pokazuje już
fajną relację z Thorem i nie mogę się doczekać na pierwszą konfrontację z
Tonym.
I przyznam, że mam nadzieję, że w filmie nie pominą wątku jej
nieobecności. Wręcz przeciwnie, że zespół odkrywszy jej moce, będzie miał na to
lekkiego focha. Bo dzięki niej, mogliby to zakończyć, zanim pół wszechświata
rozpłynęło się w powietrzu.