A Wish For Christmas jest spod szyldu Hallmark. Dla tych, co
nie wiedzą, o co chodzi, Hallmark tworzy filmy, które sam w czterech słowach
opisuje jako: romans, komedia, kino familijne. Jak już widzieliście jeden ich
film, to bardzo prawdopodobne, że widzieliście już wszystkie. Hallmarkowe fabuły
przerabiane są z tych samych scenariuszy i rozwiązań fabularnych.
Dlatego bawi mnie niezmiernie, że prawdziwego ducha świąt było
czuć właśnie w tym filmie. A może nie powinno mnie to dziwić? W końcu mają w
tym wieloletnie doświadczenie.
(A Wish For Christmas nie
ma oficjalnego polskiego tytułu, więc zostaniemy przy angielskim)
Święta!
Zacznijmy od tego, że Święta
Bożego Narodzenia faktycznie odkrywają tu konkretną rolę i gdyby nie one, cała
fabuła nie mogłaby się potoczyć tak samo. W przeciwieństwie do Świątecznego Księcia, czy szczególnie Wigilijnego Wesela, którym można by
zmienić pory roku i scenariusz nie potrzebowałby wielu poprawek. A zmiany
dotyczyłyby głównie wystroju wnętrz.
A Wish For Christmas zaczyna się na świątecznej imprezie
firmowej, a kończy w wigilię. Część fabuły opiera się również na tym, by na tę
wigilię z powrotem zdążyć i jak niesprawiedliwie traktowani są ci, którzy podczas
świątecznej kolacji, zmuszeni są do pracy. Główna bohaterka też uwielbia
święta, ciągle o nich gada i nie może się przestać cieszyć, na samą myśl o świątecznych
przygotowaniach.
Ale po kolei.
Nasza główna bohaterka, Sara
(Lacey Chabert) jest dla wszystkich
strasznie miła. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że jest to ten
rodzaj bycia miłym, który sprawia, że jest przez wszystkich wykorzystywana. Nawet
jej najlepsza przyjaciółka Molly (Andrea Brooks) – zmuszą Sarę do przynoszenia porannych
kaw, czy sprawdzania prezentacji, które nie leżą w zakresie obowiązków Sary. Do
tego stopnia, że nasza główna bohaterka jest zmuszona przestawiać swoje
projekty, by sprawdzić projekty Molly.
Sara jest równocześnie dobra w tym, co robi. Pracuje w dziale
marketingu, jako asystentka, i ma nietuzinkowe pomysły na reklamy. Które następnie
zgarnia jej manager, Dirk (Jason McKinnon), prezentując jako swoje własne pomysły. I
Sara dzielnie to znosi, dopóki na świątecznym przyjęciu właściciel firmy, Peter (Paul Greene), chwali publicznie Dirka za świetną pracę nad
najnowszym projektem. Sara oczywiście, nie ma odwagi się przeciwstawić i
powiedzieć głośno, że to je praca, więc Dirk jest na jej oczach poklepywany
przez większość współpracowników firmy.
Gdy nasza bohaterka postanawia uciec z przyjęcia, na jej drodze
staje Święty Mikołaj, dając jej prezent świąteczny. Może spełnić jedno swoje
życzenie, które będzie działało przez najbliższe 48 godzin. A Sara niczego bardziej nie pragnie, od
bycia odważną i walczenia o swoje.
Jeżeli zastanawiacie się, kto jest tu tym jedynym, jest nim Peter oczywiście 😉
Chemia!
Niestety, w większości filmów świątecznych, bohaterowie zakochują
się w sobie nagle, a często, trudno powiedzieć dlaczego, bo brak między nimi,
choć najmniejszej iskierki.
W tym filmie na
szczęście jest inaczej. Co prawda Sara nie do końca zawsze umie się profesjonalne
zachować, w końcu jest pod wpływem życzenia i co w sercu to na języku, ale za
to Peter ciągle pamięta, że jest jej szefem. Nie ma tu więc nagłych pocałunków
i wyznań miłości.
Są za to spojrzenia, w których coraz bardziej widać, jak z
biznesowego podejścia zmieniają się w zainteresowanie, aż w końcu w chęć pocałowania
drugiej osoby – ale ciągle, utrzymane w taki sposób, w który wiemy, że bohater
nic nie zrobi.
Zdecydowanie pomaga też chemia
pomiędzy aktorami. Lacey i Paul zdecydowanie dobrze się czują w swoim
towarzystwie, jest pomiędzy nimi to nieokreślone coś, co sprawia, że ich
rodzący się romans jest bardzo wiarygodny.
Bałam się trochę, jaki będzie finał – choć przecież doskonale
wiedziałam, że Sara i Peter muszą się ze sobą zejść. Ale czy on padnie na
kolana? Będą wybierać suknię ślubną już po czterech dniach? Jak bardzo zepsują
mi ten świąteczny klimat szybkim weselem?
Na szczęście nie popsuli. Związek
tych dwojga nie tylko naturalnie ewoluował w ciągu tych kilku dni, ale także
zostawia nas w momencie, w który jest bardzo wiarygodny. I jestem z tego
powodu niezmiernie szczęśliwa.
Schematy? Oczywiście!
Pomimo moich zachwytów nad A Wish For Christmas, muszę ostrzec
wszystkich, którzy są uczuleni na schematy. Bo jest ich tu pełno. Mamy:
ü
Obowiązkową, choć krótką, bitwę na śnieżki
ü Kolędnicy i wspólne śpiewanie na środku chodnika
ü
Konflikt rodzinny, który trzeba rozwiązać na
święta
ü
Brak sierot, ale zastępują je pracownicy muszący
pracować w wigilię
ü
Brak powozu konnego, ale zastępuje go
romantyczny spacer po małym miasteczku
ü
Wspólne pieczenie ciasteczek i dekorowanie choinki
ü
Krótki konflikt pomiędzy głównymi bohaterami,
trwający jakieś 5 min.
Dodajmy do tego, że Petera spotykamy, zanim wybije 2 minuta
filmu, bo jakby się pojawił dopiero na przyjęciu wigilijnym, chwaląc Dirka, to
moglibyśmy nie zauważyć, że to ten jedyny (ostatnio
sprawdzanie, kiedy pojawia się wybranej serca, jest moim ulubionym sportem przy
oglądaniu filmów świątecznych).
Jednak podobnie jak przy Zamianie z księżniczką, czy
Świątecznym Spadku, dobrze rozegrane schematy nie tylko nie przeszkadzają, ale pozwalają
czuć się miło i bezpiecznie. Bo przecież
o to chodzi w filmach świątecznych. Mają być cieplutkie jak kakałko, owijać nas
bezpieczne jak kocyk i rozpalać ducha świąt.
A Wish For Christmas jest naprawdę sympatycznym filmem
świątecznym, do którego z przyjemnością będę wracać w przyszłości. Nie jest
odkrywczy, ale robi to, co filmy świąteczne robić powinny – wprowadza
prawdziwie świąteczny nastrój.