To, co działo się przez ostatni czas wokół Doktora Who, można
określić krótko – wielka burza, masa emocji i kłótni. Ci, którzy Doktora nigdy
nie oglądali, zapewne nie rozumieją, o co tak właściwie chodzi. A sama fabuła
broni się rękami i nogami, by wytłumaczyć ją w logiczny i zachęcający sposób.
Przyszedł jednak czas, by nasz Doktor po raz kolejny się zregenerował, w
całkowicie nowej postaci i po raz pierwszy w historii – jako kobieta.
Burzę można więc wytłumaczyć bardzo łatwo. Fani mieli ogromny
problem z uwierzeniem, że postać grana do tej pory przez samych mężczyzn
(wysokich, niskich, młodych i starszych, Brytyjczyków i Szkotów), może być
odegrana przez kobietę. Bo Doktor ma to do siebie, że z jednej strony z każdą
regeneracją jest całkowicie nową osobą, a z drugiej, ciągle tym samym
bohaterem.
Pierwszy odcinek pokazał jednak, że nie ważne, kto gra Doktora. Doktor zawsze pozostanie Doktorem.
Jest to także idealny moment, by zacząć po raz pierwszy oglądać serial – nowa Doktor, z nowymi Towarzyszami, bez odziedziczonych wątków po wcześniejszych sezonach.
We wpisie spoilerów brak.
Zmiany, wszędzie zmiany
Jakby emocji przy
zmianie samego Doktora było mało, zmienił się również showrunner oraz
kompozytor.
Moffata zastąpił Chris Chibnall, które możecie znać między
innymi z Broadchurch. I to dla fanów również mocne przeżycie – z jednej strony
od pewnego czasu mocno na Moffata narzekaliśmy. Miał on swoje świetne momenty,
wręcz błyszczał przy Doktorze 11, jednak z czasem zaczął ciążyć. Doktor 12 –
którego wciąż próbuję nadrobić, z różnym skutkiem – nie wyszedł mu tak,
jakbyśmy chcieli. Nie miał tego czegoś, co miał ukochany przez wszystkich 10 i
11.
I choć obie te wersje Doktora mają swoich zwolenników i
przeciwników, nie możemy zaprzeczyć, że były w pewnym sensie kwintesencją
postaci. Z jej dziecięcym entuzjazmem i ciekawością w obliczu zagrożenia, przeżycia
prawie tysiąca lat, a jednak ciągle istnieć w młodym ciele. Z wielkimi
przemowami lub wymownym milczeniem. Z przywiązaniem do dziwnych przedmiotów i
szalonymi przygodami. Z głęboką relacją ze swoimi Towarzyszami, która nie
opierała się tylko na słowach, ale i na gestach, spojrzeniach, zachowaniu.
Dlatego nowy scenarzysta
z jedne strony był witany jak powiew nadziei, z drugiej, nie do końca wiadomo
było, gdzie nas w tej historii zaprowadzi.
Muzyka również się zmieniła, ale z mocnym echem tego, co znamy.
Jest nowoczesna, na miarę czasów naszych i Doktora, a równocześnie ma w sobie
nutę czasów, które doskonale znamy. Muzykę dla 13 Doktor tworzy Segun Akinola i
po pierwszym odcinku muszę przyznać, że jestem nią zachwycona.
Wiadomo również, że nie
będziemy wracali do starych, znanych nam do tej pory zagrożeń i wrogów.
Osobiście, uważam to za dobrą nowinę – bo jednak ileż można walczyć ciągle z
tymi samymi, skoro wszechświat jest taki ogromny i ciekawy. Najnowszy odcinek
pokazał, że showrunner ma nowe pomysły, i choć nie był to pomysł bardzo
skomplikowany, to czeka nas dużo ekscytujących wypraw.
Doktor zawsze będzie Doktorem
Jaka jest wersja 13 Doktor, w którą wciela się Jodie Whittaker?
Prawdziwie doktorowa. Mam wrażenie, że ma wszystko, czego do tej pory brakowało
mi w 12 Doktorze, a równocześnie kochałam w wcielaniach 10 i 11. Bo dla mnie 13
– po tym pierwszy odcinku, co oczywiście może się zaraz zmienić – jest właśnie
cudowną mieszanką tej dwójki. Z dozą dziecinności Tennanta, z uwielbieniem do
wykorzystywania niecodziennych rzeczy przez Smitha, z Tennantowym entuzjazmem i
Smithowymi przemowami. Z doktorowym „nie
mam pojęcia, po co tam biegnę, ale jak tam dotrę, to z pewnością wymyślę
genialny plan!”
Jest z jednej strony tym wszystkim, a z drugiej… No cóż, Jodie
jest świetną aktorką i potrafi grać. Nie mamy wątpliwości, że jest kosmitką,
choć niczym się przecież nie wyróżnia. W naturalny sposób wygląd na
najważniejszą i najbardziej tajemniczą w pomieszczeniu. Nie mamy wątpliwości,
że jeszcze przed chwilą była w skórze dużo starszego od niej Szkota.
I to pokazuje, że tak
naprawdę, nie ważne, kto jest Doktorem i jak wygląda. Czy jest młody, czy
stary, rudy czy blond, czy jest mężczyzną, czy kobietą. Ważne, by w tym
wszystkim, co robi, jak parzy, mówi, jak wychodzi naprzeciw niebezpieczeństwu,
potrafił ująć esencję postaci.
Jodie Whittaker na
wstępie pokazała, że potrafi.
Nie mniej istotni, Towarzysze
Towarzysze Doktora są nie mniej ważnymi bohaterami – to oni,
ich relacje zarówno między sobą, jak i z Doktorem, są siłą napędową serialu. I
każdy wie, że zły Towarzysz potrafi wiele zepsuć. Nie jeden miał dość oglądania
przez mało ciekawą Clarę, a ja gryzłam ze złości poduszkę, gdy przyszło mi
oglądać Rose. Tak bardzo psuła mi przyjemność ze śledzenia serialu.
Nie wiemy jeszcze, jacy nowi Towarzysze będą, ale przyjęta
koncepcja zapowiada się ciekawie.
Ryan Sinclair jest
bardzo młodym, dziewiętnastoletnim chłopakiem, z zaburzeniem utrzymywania
równowagi. Równocześnie, jest bardzo ciekawski, choć niekoniecznie bardzo
odważny. Yasmin Khan, to jego
koleżanka z lat szkolnych, która przypadkiem trafia po latach na Ryana. Jest
młodą policjantką, na okresie próbnym, która marzy, by robić coś pożytecznego i
wielkiego. I dziadkowie Ryana, Grace
oraz Graham. Są małżeństwem bardzo
krótko, Graham nie jest biologicznym dziadkiem Ryana. Ona pełna życia, on mniej
wychodzi przed szereg, ale fantastycznie się uzupełniają.
Ta czwórka, którą łączą więzi i przeszłość, od początku nadaje
tempo i odpowiednią chemię między
bohaterami. To, że oni nawzajem sobie ufają, i nagle muszą zaufać kobiecie, nie
do końca rozumiejącej, co robi i dlaczego – w dodatku twierdzącej, że jest kosmitką –
nadaje natychmiast głębszy sens wszystkiemu co się dzieje.
Wrażenia po pierwszym odcinku
Sezon zaczyna się od razu mrocznie i bardzo bezwzględnie. Co
jest mało Moffatowe, bo choć on lubił bawić się mrocznymi klimatami, tak bardzo
nie lubił siać dookoła bezcelowej śmierci. Tempo odcinka jest dobrze utrzymane,
od czasu do czasu zwalnia i zatrzymuje się na chwilę, bo gdy zaczyna się dziać,
dzieje się bardzo dużo na raz.
Z jednej strony, ten odcinek z pewnością nie przejdzie do
kanonu najbardziej ukochanych i najczęściej wybieranych odcinków przez fanów. Z
drugiej ma kilka scen, które z pewnością będą naśladowane na wszystkich
możliwych konwentach. Jest zabawny, smutny, zaskakujący, wzruszający.
Co będzie dalej?
Trudno powiedzieć, ale nie mam najmniejszego zamiaru ukrywać
swojego entuzjazmu. Bo zakochałam się w
Doktorze na nowo. Chęć śledzenia co dalej, która w ostatnich sezonach
zdecydowanie zmalała, zmieniła się w podskakiwanie w miejscu i piszczenie: co
tydzień nowy odcinek Doktora Who!
Bo taki właśnie powinien być Doktor. Wywoływać w nas emocje.
Radości, entuzjazmu, ale także smutku i straty.