Pamiętam, jak chodziłam do
gimnazjum. Wydawało mi się, że człowiek w szkole spędza 70% swojego życia (bo
przecież po 30-stce się jest już starym, prawda?). Bezsensowne wkuwanie
niepotrzebnych rzeczy, które nigdy, przenigdy, nie będą mi potrzebne. Aż
nadszedł dzień, w którym nagle uświadomiłam sobie, że siedzę na ostatnim
wykładzie. Że idę na ostatni egzamin. Że już tylko obrona. I już. I zrobiło mi
się przykro. Bo to był koniec pewnej ery.
Jak na ironię, teraz na naukę
patrzę trochę inaczej i nie widzę w niej masy niepotrzebnych nikomu rzeczy, ale
to temat na inny wpis. Czy był to najlepszy czas mojego życia?
Na pewno nie. Dorosłość, pomimo
nagłego dodatku w postaci licznych obowiązków, ma jedną cudowną zaletę – jest się
w całości odpowiedzialnym za siebie. Choć może część z Was uznaje to za wadę.
Ale abstrahując od dorosłości. Zakończenie edukacji, pracowanie w kilku różnych miejscach, na różnych stanowiskach, sprawia, że zaczyna się
rozumieć. Nic nie jest na zawsze.
Towarzystwo, z którym dziś
wariujesz, problemy z którymi dzisiaj się borykasz, wymagający szef – jutro,
albo za tydzień mogą nie mieć już znaczenia. Bo życie, wbrew temu co się nam
wydaje, mało ma wspólnego ze stabilizacją. Nawet miłość na całe życie, 60-letnie
małżeństwo, kiedyś się skończy.
Jest to cenna lekcja. Bo gdy
świat wali się na głowię, życie przychodzi i kopie nas bezczelnie w brzuch, gdy
wydaje się, że już będzie tak na zawsze, to… no nie, nie będzie. Bo świat się
nie zatrzymuje. Pędzi dalej, mijają kolejne dni, spotykają nas kolejne rzeczy,
wpadamy na innych ludzi i tylko od naszego chcę lub nie chcę zależy, co z tym
zrobimy.
Zmiany, te dobre i te złe, otwierają
drzwi, które były wcześniej zamknięte. Zamykają też inne, ale skoro nie
przyniosły wymarzonego pożytku, to na cholerę nam one otwarte? Każda zmiana
niesie za sobą masę możliwości. Kwestia, czy chce się nam rozejrzeć dookoła i
je zauważyć.
Minus zmian jest taki, że tak jak
przeganiają złe chwile, tak niestety, dobre też się kończą. A pomimo że tych
dobrych jest równie wiele, jak tych złych, to mamy nieustającą tendencję, to
zwracania uwagi na te drugie. Nie rozkoszujemy się ciepłymi promieniami słońca,
nie cieszymy, że jesteśmy zdrowi, że możemy biegać, nie rusza nas, że oglądamy
dobry film. Oczekujemy szału, gwiazdki z nieba, czerwonego dywanu i Toma
Hiddlestona na jego końcu (albo Emmy Watson, w wersji dla panów). Zamiast żyć i
cieszyć się dobrem, które jest dookoła, oczekujemy tęczy i jednorożców, albo
wypatrujemy katastrofy, wybuchu wulkanów i trzęsienia ziemi.
Tyle że złoty deszcz szczęścia
nie pada często. Tak jak często nie wybuchają wulkany. Jesteśmy tu i teraz. Nie
wczoraj i nie jutro.
Zła wiadomość jest taka, że dobre
chwile mijają równie szybko, jak te złe. Dobra jest taka, że te złe, szybko zastępują
te dobre. Jak im na to pozwolimy.
0 Komentarze