13 powodów jest serialem dobrze nakręconym, sprawnie
zagranym, poruszającym trudne i ważne tematy. I bardzo chcę temu wszystkiemu
przyklasnąć, powiedzieć tak, na taki serial dla nastolatków i o nastolatkach
czekaliśmy. Perfekcyjna teen drama. Tyle, że… nie. Jest to serial bezlitośnie
wykalkulowany na wywołanie jak największych i najmocniejszych emocji u odbiorcy.
Wielokrotnie pisałam o tym, że ja jestem łatwym widzem.
Zauważam błędy w montażu, drętwe aktorstwo, luki fabularne – a im więcej
oglądam, tym prościej to wyłapać. Ale równocześnie jestem osobą nad wyraz
empatyczną. Ma to swoje wady i zalety, podczas odbioru kultury jednak głównie
zalety. Bo twórcy naprawdę muszą zrobić totalną szmirę i chałę, bym podczas
oglądania prędzej czy później nie wciągnęła się w fabułę i nie zżyła z
bohaterami. Naprawdę muszą włożyć ogromny wysiłek w zepsucie serialu, bym przestała go oglądać nie z braku czasu, czy
zwykłego zapominalstwa, a dlatego że zwyczajnie oglądać się go już nie da.
(Macham do Was twórcy TVD, mocno do Was macham).
Równocześnie mam ogromny problem z patrzeniem na to, jak bohaterowie
robią z siebie totalnych idiotów na ekranie. Second hand embarrassment jest u
mnie tak intensywne, że są komedie romantyczne, których wręcz nie jestem
wstanie oglądać, a podczas corocznego maratonu Przyjaciół, przewijam większość wątków
Rossa – bo to głównie on robi z siebie idiotę.
Co to ma do 13 reasons why? Wszystko. Ale zacznijmy od plusów. A raczej plusa.
To co mi się w serialu podoba, to to, że mocno pokazuje jak
złe i niszczące dla dziewczyn, mogą być głupie żarty na temat ich ciała,
łapanie za tyłek i sprawdzanie, czy są łatwe. Podoba mi się, że nie
pozostawiono tutaj żadnej, nawet najmniejszej wątpliwości, jakim piekłem może
być dla dziewczyny takie zachowanie. Podoba mi się, że wyraźnie zaznaczono, że
seks z dziewczyną, która nie jest wstanie nic zrobić, bo jest na to zbyt
pijana, jest zwykłym gwałtem i jest zły. Uważam, że pod tym względem serial
spisał się naprawdę doskonale.
To, co mi się nie podoba, to to, że finalnie nie mamy do czynienia
ze „zwykłym” prześladowaniem w szkole, a z przestępstwem, które nastolatkowie
ukrywają. Bo czym jest wykradanie karteczek z komplementami, przesłanie dalej
zdjęcia, czy pokłócenie się o chłopaka w porównaniu z gwałtem? No właśnie. I o ile
uważam, że scena gwałtu podczas imprezy była potrzebna, by pokazać dobitnie, że
pijana dziewczyna to nie przyzwolenie – tak końcowa scena gwałtu na głównej
bohaterce, Hannah, była wrzucona już
tylko po to, żeby wywołać u widza jak największe emocje. Bo to nie prawda, że
młodzi ludzie muszą być w szkole najpierw gnębieni, później zobaczyć gwałt, a
na końcu zostać zgwałconym by odebrać sobie życie. Wystarczy, że są w szkole
gnębieni. Sprawienie, że Hannah przeżyła to wszystko jest wyliczonym na emocje
zabiegiem twórczym. Który totalnie minimalizuje to, co przeszła wcześniej, a
przecież to też były okropne rzeczy – które w życiu, gdzie wszystkie kręci się
wokół szkoły i znajomych, są fundamentalne.
A już szczególnie irytuje mnie jedna rzecz. Twórcy wysłali
Hannah do domu gwałciciela, na imprezę. Pomimo że ona doskonale wiedziała, że
Bryce jest niebezpieczny i może ją zgwałcić, poszła do niego do domu, wśród pijanych
ludzi. Wrzucono dokładny schemat: sama się o to prosiła. A do całości dodajmy
jeszcze rozmowę ze szkolnym pedagogiem, który pyta: czy powiedziałaś, że nie
chcesz? I Hannah odpowiada, że nie. A przecież w scenie gwałtu, bohaterka
reaguje, mówi, że musi już iść, wyraźnie daje do zrozumienia, że nie chce,
próbuje wyjść z jacuzzi. Bryce siłą ją przytrzymuje, o czym kilka scen później
przypominają siniaki po jego rękach na jej barkach. A później otrzymujemy informację,
że nie, nie powiedziała, że nie chce. To jak miała mu to oświadczyć, wysłać
list polecony, do cholery?
Mocno przeżyłam ten serial, bo świadomie grał na emocjach.
Zapominając między czasie, że od początku wciskał nam informację, o problemach Clay'a. Nocnych koszmarach, wizytach u psychologa, lekach. Wciska nam to
przez pierwszą połowę, aż w końcu zwidy chłopaka nie się zwykłym zamyśleniem
się, a faktycznym mieszaniem się halucynacji z rzeczywistością, której nie potrafi
rozróżnić.
Dostajemy okropny odcinek, w którym oglądamy po dwa trzy
razy te same sceny, a ja cierpię, bo second hand embarrassment staje się coraz
bardziej nie do wytrzymania. Oglądałam ten odcinek na trzy razy, coraz bardziej
zirytowana, zmęczona i zażenowana. I to wszystko, tylko po to, by odcinek później
wszystko było już w porządku. Nic, żadnego wezwania rodziców, że Clay dziwnie
zachował się na meczu i przerwał grę. Nikt się nim nie zainteresował, a nagle
wzmocnione halucynacje znikają jak ręką odjął, wracając do wcześniejszych
wspomnień przeplatanych z teraźniejszością. Czy ktoś mi może w takim razie
wytłumaczyć, po co był ten wątek? Bo jeżeli nikt nie miał na celu pochylić się
nad problemami psychicznymi, a wyraźnie nie miał, to nie widzę jego sensu.
I jasne, seriale muszą trzymać w napięciu, muszą dziać się w
nich coraz bardziej emocjonujące rzeczy. Inaczej zwyczajnie byśmy ich nie
oglądali. Z tym, że 13 powodów stara się być serialem bardzo dojrzałym o
trudnej tematyce, a równocześnie prześlizguje się po powierzchni kolejnych
problemów, jakby odhaczał kolejne punkty z listy. A z dzieciaków, które miały
się nauczyć, że szkolne dokuczanie jest złe, robi kryminalistów, ukrywających
dowody gwałtów i kryjących samego gwałciciela.
No i szkolny pedagog. Zamiast wykorzystać możliwość i
pokazać, że to jest faktycznie osoba, która może pomóc, zrobiono z niego
gościa, który zignorował informację, że dziewczyna została zgwałcona. Czy
powstrzymałby ją przed samobójstwem? Nie. Czy powinien poinformować rodziców,
że przed chwilą była u niego ich córka i wyraźnie poinformowała go, że ktoś ją
zgwałcił? Tak. Zamiast tego, nie robi nic.
Na sam koniec mówi, co prawda bardzo ważną rzecz, o tym, że
nie każdego da się uratować, choćbyśmy nie wiem jak się starali, ale zostaje to
natychmiast zdyskredytowane przez samo to, że to właśnie on wypowiada te słowa.
Nie wynika więc z tego nic, bo słyszymy tylko słowa człowieka, który stara się
wybielić, głównie przed samym sobą.
Na domiar powyższego, serial momentami niesamowicie się
dłuży. Mamy dużo jeżdżenia na rowerze i gapienia się w ściany. I może mogłabym
to jeszcze zrozumieć, gdyby to był serial robiony przez którąś z telewizji. Ale
Netflix może pozwolić sobie na takie formy, jakie chce. Mógłby zrobić 6
odcinków, zamiast 13 – tym bardziej, że dwa lub trzy wcale nie były do końca poświęcone
przesłuchiwaniu taśmy. I tak wiem, ta cała symbolika, 13 odcinków = 13 powodów = 13 kaset. Nie, nadal nie.
A Cley bardzo, bardzo się stara, ale nie zmienia to tego, że
jest bohaterem bez wyrazu. A przecież praktycznie
siedzimy w jego głowie - i nadal nie dodaje to mu ani trochę charakteru. I o ile mogło to dodać jakiegoś smaczku, gdyby
faktycznie coś Hannah zrobił. Ale nie, nie zrobił niczego.
Gdybyśmy dostali możliwość spojrzenia na jego inną stronę, tą bardziej buntowniczą,
może zdolną do nieświadomego (lub właśnie świadomego) okrucieństwa, było by to dobre
zagranie. I to jest powód, dla którego ciągnęłam ten serial. Bo chciałam się
dowiedzieć, co takie mógłby zrobić Clay. A Clay został do końca rycerzem na
białym koniu.
To nie jest zły serial, pod względem technicznym. Ale
sama historia… cóż, sama historia była by naprawdę dobra, gdyby była
poprowadzona inaczej. Gdybym nie czuła, jak twórcy zmuszają mnie do poczucia
konkretnych emocji. A tak się czułam przez cały czas. A ja, jak mówiłam, jestem
łatwym widzem. Mnie nie trzeba zmuszać. 13 reasons why zmuszało, wręcz wsadzało
mi narzucone emocje siłą do gardła. I dlatego zostawiło mnie z uczuciem, że nie
chcę więcej tam wracać.
0 Komentarze