Taboo wydawał się serialem, który będzie miał wszystko co
lubię. Wolno toczącą się akcję, pozwalającą nam na dogłębne poznanie motywacji bohaterów;
mroczną i brutalną tajemnicę; wątki nadprzyrodzone; cudownie mruczącego Brytyjczyka.
Złożył mi bardzo dużo obietnic i spełnił tylko jedną, ale trudno jej nie
spełnić, dając Toma Hardy’ego i pozwalając mu bez przerwy mówić niskim głosem,
lub prychać, jak niezadowolony kot. Problem w tym, że w pewnym momencie i to
się nudzi – nawet komuś, kto nie ma żadnego systemu ochronnego przed brytyjskim
akcentem i niskim, męskim głosem.
1. Mroczny i magiczny
wątek, którego tak naprawdę nie ma. Tom mógł chodzić sobie po Londynie za
czasów kolonialnych i mruczeć dziwne, niezrozumiałe słowa, ale gdy nic tak naprawdę się nie wydarzyło, to finalnie jest tylko szaleńcem mruczącym dziwne słowa.
Duchy, które widzi i czuje, są tylko majakami jego umysłu. I ewidentnie nie
tylko jego, bo choroba rozdzierała całą rodzinę – od matki i ojca, do
siostry. Obiecano mi duchy i szamańską magię. Dano taplanie się w
jeziorze/rzece, bieganie bez spodni i gadanie w jakimś afrykańskim narzeczu.
2. Motywacje. Jakie
motywacje? Może ktoś znalazł racjonalne wytłumaczenie zachowania Jamesa Delaney’a,
ale nie byłam tym kimś ja. Najpierw cała narracja prowadzona jest tak, jakby
przesmyk Nootka był tylko pretekstem do zrobienia Kompanii na złość, po czym
okazuje się, ze jednak jest głównym powodem jakichkolwiek działań. Gdzieś po
drodze próbuje się nam wmówić, że chodzi o sprawiedliwość za zabicie
niewolników, za matkę, może za ojca. Tyle, że twórcy pewnym momencie już chyba
sami nie wiedzieli, o co może chodzić. I jak zawsze powtarzałam i powtarzać
będę – nie lubię jak traktuje się odbiorcę jak idiotę i wykłada wszystko na
srebrnej tacy w dwóch pierwszych zdaniach, a potem powtarza, jakby biedak nie
zrozumiał – tu poszliśmy w drugą stronę. W rzeczywistości nie zostało nam
wyjaśnione nic, a w dodatku, James finalnie spod brytyjskiej korony wskoczył
pod amerykańską banderę. Jeżeli tak, to mógł się przecież od razu ułożyć z
amerykanami, zawinąć się do USA (miał w końcu tyle pieniędzy, że mógłby kupić
każdy statek). Na cholerę ta cała jatka, produkcja prochu itd., przecież James
od początku do końca miał w Asa w rękawie, coś co chcą wszyscy.
3. Wątek, którego
mogłoby nie być. Ja wiem, naprawdę wiem, że sprzedał się wątek
kazirodczy w Grze o Tron. Różnica pomiędzy tamtym, a tym co wyście zrobili,
polega na tym, że po pierwsze, Cersei nie była tylko postacią do przelecenia, a
po drugie całość do tej pory napędza fabułę serialu i książek – bo właśnie od tej
tajemnicy, rozpoczęła się cała walka o przywództwo. I choć na początku,
wydawało się, że może być podobnie, bardzo szybko okazało się, że nie tylko nie
będzie, ale rola siostry Jamesa ogranicza się tylko do rozkładania nóg, bycia
macaną oraz bitą. Już pomijam fakt, że przy całym bestialskim zachowaniu jej
męża, w tym wypadku to jednak on miał rację – kazirodztwo i jego zakaz, nie
jest rzeczą, którą można sobie ot tak ominąć, dla wielkiej miłości do rodzeństwa.
A wracając do bestialskiego zachowania męża, pozostaje zadać pytanie, czy James
był choć trochę od niego lepszy? Bo nie do końca.
Zilpha była przez Jamesa osaczona i manipulowana. Wszystko
tylko po to, by w końcu poszła z nim do łóżka. A nawet jeżeli wychowali się
razem, trudno by nie poczuła strachu przed bratem, który miał nie żyć i o którym
opowiadali krwawe legendy. A z drugiej strony mąż, który bije i gwałci.
Żaden jej nie kochał, oboje traktowali jak własność, która miała być zawsze uległa i chętna. Nic dziwnego, że oszalała i zabiła męża, myśląc, że to jednak z
bratem będzie bezpieczna. On w końcu jej nie uderzył, z jej perspektywy nagle
stał się tym dobrym. I co w tym momencie robi kochający James? Odsyła ją do
domu i daje diament na pożegnanie, co by miała za co żyć. I to tak naprawdę bez większego wyjaśnienia dlaczego. Bo wybaczcie, nie kupuję, tych chwilowych majak. Całą pierwszą część serialu uganiał się za siostrą i nagle bez żadnych racjonalnych przyczyn, mu przeszło.
Można by
ten wątek wyciąć, wywalić, serial byłby krótszy i może, może miał więcej sensu.
Ale wygląda na to, że nic tak nie przyciąga tłumów przed telewizory, jak dobry,
kazirodczy wątek i kilka gwałtów w małżeńskim łożu.
4. Delaney lepszy niż
Sherlock Holmes. Tyle się nie tak dawno mówiło o przewidywaniu przyszłości przez Sherlocka w 4 sezonie, ale moi drodzy, Sherlock
do nic przy Jamesie. Holmes przynajmniej przewidywał zachowania ludzi, których
znał w otoczeniu, które znał. Delaney wrócił do kraju po długiej nieobecności,
nie miał pojęcia, kto z kim się trzyma, kto naprawde rozdaje karty, a kto na
niby, ale to przecież żadna przeszkoda. Od razu zbudował siatkę szpiegowską, od
razu potrafił przewidzieć zachowania innych. Ba, pozostali gracze to były tylko
jego marionetki, tak sprawnie rozłożone, że James spokojnie dał się pojmać i
torturować, wiedząc, kiedy zostanie uwolniony. Czyż to nie jest jeszcze większy
talent?
5. Brak fabuły.
Szukałam, przez osiem odcinków wytrwale szukałam, choć w okolicach piątego,
przestałam już wierzyć, że znajdę. I to tak bardzo, że zrezygnowałam z
oglądania w oryginale, wrzuciłam wersję z lektorem i pozwoliłam całości lecieć
sobie w tle. Bo niestety, ale choć był jakiś pomysł na bohaterów (przynajmniej
na część i przynajmniej na początku), tak zarodek fabuły został przedstawiony w
zwiastunach, a potem już nikt nie wiedział, co zrobić z tym pomysłem. Więc
chodziliśmy, rozstawialiśmy pionki po szachownicy, więcej chodziliśmy, paćkaliśmy
się w błocie, często przebywaliśmy w wodzie, trochę gadaliśmy z ludźmi w
większości im grożąc i… nic z tego nie wynikło. Wręcz przeciwnie, patrząc na
finałowe sceny, miałam nieodparte wrażenie, że powinny się one wydarzyć w okolicach
3 odcinka. Bo jak na razie obejrzałam ośmioodcinkowy prolog, który nawet nie
zachęcił mnie, żeby czekać na ewentualną kontynuację.
6. Tajemniczy James.
No i dojdźmy do Jamesa. Który był tak tajemniczy, a twórcy tak bardzo bali się
go z tej tajemniczości obedrzeć, że w końcu chłopak zobojętniał mi zupełnie.
Trudno przejmować się losem kogoś, kogo się zupełnie nie zna. Aż momentami
miałam wrażenie, że pomysłu starczyło tylko na napisanie tajemniczego Deaney’a, ale zabrakło, żeby jego postać jakoś
pogłębić, sprawić, że będzie prawdziwa. I finalnie, dostaliśmy bohatera, który
chodzi, patrzy złowrogo spod kapelusza, prycha i mówi, że jest bardzo złym
człowiekiem. Fantastycznie. Tylko… co z tego? I nie, dodanie do życiorysu tego,
że matka była Indianką, a ojciec został zamordowany, nie pogłębia postaci –
rzuciliście nam drodzy twórcy ochłap historii, jej szkic, ale nie bardzo
wiedzieliście co dalej. Och, powiedzieliście, że matka próbowała utopić Jamesa?
Wspaniale! A dlaczego chciała to zrobić? A tego nam już nie powiecie... Ten scenariusz to kilka wymieszanych
pomysłów, bez wysilenia się nawet o ich wytłumaczenie. Nie ładnie.
Mam duży problem z tym serialem, bo miał on ogromny
potencjał. Świetne aktorstwo, ładne zdjęcia, klimat, tak nawet był tam pomysł
na fabułę. Problem w tym, że na tym się skończyło. Dostaliśmy osiem odcinków,
które nie opowiadają żadnej historii. A nawet moment kulminacyjny, gdzie
wszyscy do siebie strzelają, nie wyszedł. To nie jest zły serial, to jest
bardzo nijaki serial – więc tak naprawdę najgorszy z możliwych. O doskonałych
się pamięta lata, dobre się poleca, złe i tragiczne też zostawiają w nas ślad.
Przy Taboo, tydzień po zakończeniu emisji, musiałam się długo zastanawiać, jaki
właściwie miał finał.
0 Komentarze