Tom tym razem mruczy, czyli wrażenia po pierwszym odcinku Taboo (bez spoilerów)

Po udowodnieniu wszystkim, że da się zagrać cały film tylko chrząkając, Tom postanowił pokazać, że da się zagrać w serialu, mówiąc głosem tak niskim, że odnosi się wrażenie, jakby z ekranu mruczał kot. Ale nie tak przyjemnie mruczał. To jest mruczenie zirytowane. I tak moją dotychczasową odporność na wdzięki Toma Hardy’ego szlag trafił, bo ja pięknym głosom się oprzeć nie umiem i wcale nie zamierzam.

Prawdopodobnie dlatego są to bardziej wrażenia, niż recenzja, bo ja ten serial obejrzę dla tego mruczenia, nawet jak w drugim odcinku okaże się, że to nie jest dobry serial. Na szczęście po pierwszym mogę powiedzieć, że jest to serial obiecujący bardzo dużo.

Obiecujące jest chociażby to, że jest przepięknie nakręcony. Choć bardzo w tym serialu ciemno, więc jak oglądacie przy pełnym świetle, to zamiast pięknych scenerii i wnętrz, zobaczycie swoje odbicie. Prawie dziewięćdziesiąt procent akcji toczy się w półmroku, albo mamy pokoje oświetlone świecami lub blaskiem księżyca. A te jasne sceny dzieją się przy koniecznie zachmurzonym niebie. Ja jestem na szczęście bardzo łatwym widzem jeżeli chodzi o budowanie nastroju i choć światło musiałam przygasić, żeby nie odbijać się przez większość serialu w monitorze, to cała otoczka zdecydowanie przypadła mi do gustu. Całość fabuły kręci się w końcu wokół tajemniczego głównego bohatera, a szare barwy z tajemniczością radzą sobie bardzo dobrze.

Nikt w tym serialu nie ubiera się tak dobrze jak Tom.
A z odgrywaniem tajemniczego i niebezpiecznego, Tom radzi sobie bez żadnego problemu. Jego bohater, James Keziah Delaney, wraca po długiej nieobecności, wręcz, jakby powstał z martwych. Hardy doskonale wczuł się w rolę, nie musi mówić, że jest niebezpieczny (choć to robi), bo to widać w jego oczach, w sposobie w jaki mówi, czy w jaki się porusza. Jest tym, którego zdecydowanie nie chciałoby się spotkać w ciemnej uliczce. A dla kontrastu, ubiera się chyba najmodniej w całym mieście, bo nikt nie ma tak pięknego płaszcza i kapelusza, jak Tom. Inna sprawa, że nawet gdyby miał, na pewno nie nosiłby ich tak dobrze. Aż chce się stworzyć petycję o przywrócenie mody, gdy mężczyźni nosili takie cudne płaszcze i kapelusze. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ona przepadła. Mruczenie Toma nastroiło mi jednak pewnym problemów – i nie, nie były to problemy z koncentracją na tym co się dzieje. Choć, no dobra, w kilku pierwszych scenach możemy zrzucić i na to. Ale niestety, mruczący Tom mówi… trochę niewyraźnie. Co sprawiło, że musiałam się bardzo mocno wsłuchiwać w jego wypowiedzi, a raz czy dwa, cofnąć i posłuchać raz jeszcze. Nie, żebym narzekała na zbyt częste i zbyt intensywne słuchanie cudnego głosu, ale jednak dla kogoś, kto nie mówi językiem angielskim biegle, Tom może nastroić wiele problemów. Zresztą nie tylko jemu się to zdarza, bo kilku aktorów również momentami mówi przez zęby, utrudniając zrozumienie. Ale myślę, że to tylko kwestia przyzwyczajenia do ich akcentu obranego na potrzeby serialu.

Od razu też zakochałam się w postaci odgrywanej przez Leo Billa. Jego bohater Wilton, jest co prawda grany bardzo teatralnie, ale do tej postaci bardzo mi to pasuje. Doskonale wyróżnia się na tle bardzo spokojnych, otaczających go współpracowników, w dodatku wyższych od niego rangą, czy na tle samego Toma, którego postawa z kolei jest bardzo lekceważąca. Szczególnie urzekł mnie swoją przemową – ta teatralność, próba zabłyśnięcia, na siłę rozbawienia otaczających go ludzi. Mam wielką nadzieję, ze dostał w tym serialu trochę większą rolę i będziemy widywać go na ekranie bardzo często. Tym bardziej, że Wilson to taki śliski typek.

Oona pięknie wygląda, ale jej gra aktorska mnie nie kupiła.
Za to teatralność zdecydowanie nie pasuje do odgrywania siostry głównego bohatera, Zilphy. Grająca ją Oona Chaplin gra bardzo nierówno, od stonowanego zachowania po bardzo teatralne gesty. I niestety, tu mnie to razi. Jej reakcja, gdy po raz pierwszy widzi Jamesa jest tak bardzo nienaturalna i sztuczna, że aż się zdziwiłam, że reżyser zgodził się, żeby to tak zostawić. Również jej małżonek, grany przez Jeffersona Halla, nie potrafi mnie do siebie przekonać. Widzę, że jest zagrany, nie bardzo wierzę w tę postać. Choć może być to spowodowane tym, że jego bohater bardzo stara się być groźny, ale nie do końca na takiego wygląda – nie wierzymy, że jest wstanie spełnić choć jedną z rzucanych w złości gróźb.

Całość powrotu Jamesa do rodzinnego miasteczka okrywa nie tylko aura tajemniczości, bo wszyscy dawno uwierzyli, że nie żyje i są ciekawi co się z nim działo, ale też dlatego, że docierały to nich różne pogłoski. Serial bardzo skwapliwie ukrywa przed nami co to za pogłoski, niczego nie mówi wprost, choć mocno sugeruje, o co może chodzić. No i dostajemy tu wątek paranormalny, który na razie ciężko wytłumaczyć, czy jest realny, czy jest tylko wyobrażeniami zniszczonego psychicznie człowieka. Na pewno wokół tego wątku i jego tajemnicy, zbudowane było całe dotychczasowe żyje Jamesa i będzie on jedną z rzeczy, jakie będziemy odkrywać w trakcie oglądania. Natomiast z lekkim rozczarowaniem uznałam, że jak na razie, nie jest on ani trochę straszny. A jak mówiłam, ja jestem łatwym widzem, mnie łatwo przestraszyć na ekranie. Bardziej mnie ten wątek ciekawi, niż przeraża.


Taboo jest zdecydowanie serialem obiecującym. W swoją historię wprowadza bardzo powoli, ale ja lubię takie wprowadzenie, spokojne pokazanie bohaterów. Zapewne to cisza przed burzą, zwiastuny sugerują bardzo intensywną fabułę. Choć kto wie, może całość będzie toczyła się bardzo powoli i nastrojowo, żeby uderzyć w nas na samym końcu. W każdym razie, po pierwszym odcinku wiążę z tym serialem duże nadzieje.

Prześlij komentarz

0 Komentarze