This is us, the Original Family… And we remain together always and forever.

Z wampirami w popkulturze mam problem. Bo z reguły są mało krwiożercze i nie lubią za bardzo swojego gatunku. A jak lubią, to są w True Blood, a na ten serial należy znieść zasłonę milczenia, popłakać nad godzinami z życia, które nam zabrał i jak najszybciej zapomnieć. Inne wampiry się świecą. A jak się nie świecą, to są w dziwnym trójkącie miłosnym. Choć trzeba przyznać, gdyby nie Pamiętniki Wampirów i ich naprawdę fajne założenie, czym jest wampiryzm, nie byłoby Pierwotnych, więc nie mam zamiaru się na nie złościć. Tym bardziej, że dały fajnego Damona (przynajmniej na początku) i cudownego psychopatę Kai. Przemilczmy, że bardzo mocno próbuję zapomnieć o istnieniu sezonu siódmego i uważam, że szósty był zamknięciem serii.

I zanim przejdziemy do rzeczy, dwie uwagi. Pierwsza, będę na zmianę pisała The Originals, Pierwotni lub… Oryginalni. Jako że na co dzień w rozmowach posługuję się tym trzecim. Mój mózg nie może zdecydować się ani na angielską, ani na polską wersję, wybrał więc coś pomiędzy. I druga, nie musicie bać się spoilerów, jako że jest to pierwsze omówienie The Originals na blogu.

Nie będę przed Wami jednak ukrywać, że Oryginalni na początku nie są super ekstra serialem. Jako spin-off Pamiętników Wampirów, zajmuje im trochę czasu otrzepanie się z pozostałości swojego pierwowzoru. Problem The Originals polega na tym, że dla tych co nie znają Pierwotnych z TVD, serial może nie wciągnąć, bo fabuła na początku wcale nie jest fantastyczna. A dla tych co znają TVD, wadą może być to, że klimatem i wszystkim co możliwe, Oryginalni są bardzo daleko od Pamiętników Wampirów. Pamiętniki były bowiem typową opowieścią dla nastolatek, o ludzkiej dziewczynie, zakochanej w wampirze. Potem zakochanej w wampirach. Teraz ciężko powiedzieć, czym są Pamiętniki, więc zastawmy to już na boku.

I choć same Pamiętniki nie uciekały od brutalnych scen, bo od początku tworzyły jednak wampiry na krwiożercze istoty, tak Pierwotni postanowili wycelować mniej w romans, a więcej w walkę o władzę, manipulacje i brutalne morderstwa. I przyznaję, sama większą część pierwszego sezonu obejrzałam tylko dlatego, że znałam Klausa, Elijaha, czy Rebekah z Pamiętników, byłam ciekawa ich dalszych losów. Szybko polubiłam też pozostałą obsadę The Originals, ale wielką fanką wątku z pierwszego sezonu się nie stałam.

To, co rodzina Mikaelsonów ma zawsze, to plan. Czasem jest wspólny. A czasem każdy ma własny.
Jednak to, czym Oryginalni zaskakują, to to, że im dalej w zanurzamy się w historię, tym jest ona ciekawsza. Gdy Pamiętnikowy pierwowzór zostaje w tyle, a my porzucamy fabułę, która musiała się z nim na początku łączyć, to dostajemy poplątaną, ale równocześnie fantastyczną, trzymającą w napięciu historię. I co najlepsze w tym wszystkim, na trzy sezony, które wypuszczono to… trzeci jest tym najlepszym. Uwielbiam jego główny wątek i totalnie zakochałam się w postaciach, które wprowadził. Co jest swego rodzaju fenomenem, bo z reguły w okolicach trzeciego/czwartego sezonu możemy mówić o spadku formy, zastanawiać się, czy faktycznie jest sens ciągnąć daną produkcję dalej. Jest to jeden z tych seriali, w których przypadku mówię z naciskiem: nie odpuszczaj, pozwól sobie na poznanie i polubienie bohaterów. Nie pożałujesz.

Nie będę jednak ukrywała, że nie mam pojęcia, czy wszystko w pierwszym sezonie jest jasne dla widzów niezaznajomionych z historią rodziny Mikaelsonów. Jej podstawy, a także cała otoczka tego, dlaczego Klaus jest hybrydą wampira i wilkołaka, została wytłumaczona bardzo mocno w Pamiętnikach. I choć The Originals nie ucieka od wyjaśnień, to jednak nie dam głowy, na ile czytelnie to robią. Na marginesie, geneza hybrydy Klausa, jest jedyną w popkulturze, jaką akceptuję bez żadnych zastrzeżeń. To, dlaczego jest hybrydą, ma tak logiczne i jasne uzasadnienie, że mentalnie wysyłałam kwiaty scenarzystom. Wszędzie indziej reaguję agresją na wszelkie magiczne połączenia, a już wampiro-wróżki w True Blood wywołały we mnie traumę na całe życie. Hybrydowość Klausa ma jednak tak silne podstawy, że choćbym nie wiem jak chciała, nie jestem wstanie się do niej przyczepić.

Ale czy to oznacza, że nie powinniście po Pierwotnych sięgnąć? Albo, że musicie najpierw obejrzeć Pamiętniki, albo choć tę część, w której występuje rodzina Mikaelsonów? Po pierwsze, nie ma czegoś takiego, jak „nieoglądanie Oryginalnych”, bo uważam, że każdy kto lubi taką tematykę, powinien przyjrzeć się bliżej temu tytułowi. Po drugie, nie, nie musicie sięgać po Pamiętniki. Chyba, że chcecie. Ale uważam, że jeżeli w sezonie pierwszym pojawi się niezrozumiałe nawiązanie do wcześniejszych wydarzeń, to wystarczy wygooglać o co chodzi. Nie zepsuje to przyjemności z oglądania.
Kol grany jest, z fabularnych przyczyn, przez dwóch aktorów. Daniel (po lewej) nie grał źle, ale jego Kol był dużo bardziej ułożony. Wolę wersję Nate'a, bardziej dynamiczną i mniej przewidywalną.
Jedyną rzeczą, jaką żałuję w pominięciu Pamiętników i oglądaniu od razu Pierwotnych, to to, że postać Kola najpierw poznacie graną przez innego aktora. Dlaczego tak jest, pominę milczeniem, bo to ważny wątek fabularny. I choćby nie wiem, jak Daniel byłby cudowny, to Nate jest jedynym słusznym Kolem. Koniec i kropka. #teamNathanielForLife

Gdybyście jednak stwierdzili, że chcecie jednak poznać historię po kolei, to rodzina Mikaelsonów pojawia się w sezonie drugim, jako głowni przeciwnicy bohaterów z The Vampire Diaries. Co jest w sumie fajną zmianą, gdy w TVD są głównymi złymi, a potem nagle stajemy bezwzględnie po ich stronie. Inna sprawa, że są tak świetnymi antagonistami, że ciężko się z nimi nie związać.

Ciekawostka: zanim producenci wpadli na pomysł zrobienia spin-offu o rodzinie Pierwotnych, fandom TVD zdążył już wymyślić masę swoich własnych historii. Można wręcz powiedzieć, że ten serial jest odpowiedzią, na reakcję fanów.

Głównym wątkiem serialu, niezależnie od sezonu, jest rodzina. Tytułowe Always and Forever towarzyszy nam od początku i towarzyszyć będzie do samego końca. Problem z tym mottem jest taki, że część członków rodziny, no dobra, Klaus, bierze je momentami zbyt dosłownie. Co sprawia, że pojawia się milion problemów, które przy normalnym i logicznym myśleniu by się nie pojawiły.

Z tym, że nie możemy tu mówić o czymkolwiek normalnym i logicznym, nawet w odniesieniu do wampirów. Bo rodzina Pierwotnych, jako najstarsza rodzina wampirów na świecie, jest praktycznie niemożliwa do zabicia. Oczywiście jak każdy, posiadają swoje słabsze strony, na punkcie których mają dosłownego świra. Ale wbijając zwykły drewniany kołek w serce Pierwotnego, możemy go tylko bardziej zdenerwować, niż wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę. Co nie oznacza, że nie musimy się o Rodzinę Pierwotnych martwić. Mając tysiąc lat na karku i będąc najsilniejszym stworzeniem na świecie, wrogów tworzy się dosłownie pstrykając palcami. Głównie dlatego, że się nimi pomiata i ich nie docenia.
Bardzo lubię relacje pomiędzy tą trójką. Ale szczególnie przypadły mi do gusty sceny z sezonu trzeciego, gdzie Hayley i Klaus zostają skazani na tylko swoje towarzystwo i muszą się dogadać. To jaka przemiana zachodzi w tej dwójce względem siebie pomiędzy pierwszym a trzecim sezonem, jest ogromna.
To co uwielbiam w Oryginalnych, to relacje pomiędzy bohaterami. I choć na początku wydają się dziwne, tak im lepiej ich poznajemy, tym bardziej zaczynamy rozumieć co ich łączy. I czego boją się najbardziej na świecie. I wbrew pozorom, nie jest to ani śmierć, ani utrata władzy. Zaczynamy dostrzegać, dlaczego Klaus jest taki protekcjonalny i uważa, że wie wszystko najlepiej. Dlaczego Elijah potrafi się z nim skrajnie nie zgadzać, równocześnie zawsze stojąc po jego stronie. Dlaczego Rebekah z jednej strony tak bardzo chce uciec, dlaczego tak bardzo nienawidzi i boi się Klausa, a jednocześnie będzie go chronić. Dlaczego Kol robi wszystko, by zwrócić na siebie uwagę i ma problemy z panowaniem nad sobą. Dlaczego Finn tak bardzo brzydzi się tym kim jest i tak bardzo pragnie zniszczyć wszystko. I jak w tym wszystkim odnajduje się Hayley. Obarczona wilkołacką klątwą i lądująca w najniebezpieczniejszej wampirzej rodzinie. Wbrew woli swojej i ich. Wszyscy są zniszczeni przez przeszłość, otoczeni przez wrogów, podejrzliwością odtrącając przyjaciół i samych siebie. I są nieśmiertelni. Są definicją przekleństwa.

Bo choć kochają swoją potęgę i wampiryzm (w większości przypadków), to jednocześnie nienawidzą tej świadomości, że wszystko stanie w płomieniach, ale oni będą żyć. Przeżyli tysiąc lat zawodów, rozpaczy, ucieczek, strachu, miłostek, szczęścia, zdrad i muszą znaleźć siłę, na kolejne stulecia tego samego. Są postrachem wszystkich i zaszczutym zwierzem jednocześnie.

Przyznam, że Oryginalni są bardzo blisko tego, jak wyobrażałam sobie życie wampirów. I pewnie dlatego mnie kupili. Nigdy nie myślałam o wampirach bojących się ludzi, które udają, że nie istnieją. Myślałam o takich, jak te z Nowego Orleanu. Otaczające się innymi nieśmiertelnymi, będącymi wrogami czarownic, pozbywającymi się wilkołaków z okolicy, gdy tylko nadarza się taka okazja. Rządzącymi miastem. Walczącymi między sobą. O wszystko i o nic. Dla których ludzie, to zabawki, które można zabić lub zahipnotyzować dla rozrywki. W końcu popkultura napisała serial o wampirach, a nie o wampiro-podobnych istotach, chodzących całe swoje wieczne życie do liceum.

I choć nie będę przed Wami ukrywać, że nie jest to serial bez wad i luk fabularnych, to jest to jeden z tych tytułów, które faktycznie śledzę na bieżąco i nie jestem wstanie odstawić. Oryginalnych polecam bardzo mocno. Szczególnie, że jak na razie poziomem idą tylko w górę. A finał sezonu trzeciego zapowiada naprawdę ciekawe rozwiązania na sezon czwarty.

Ps. Dla tych, którzy oglądają i chcą porozmawiać spoilerowi, bardzo proszę, byście w komentarzu wyraźnie to zaznaczyli. Nie psujmy zabawy tym, którzy serial mają przed sobą.


Prześlij komentarz

0 Komentarze