Fot. Agata Chwedoruk |
I nie, nie pomyliłam się w
nazwie, ani w tytule, ani w pierwszym zdaniu, bo tegoroczny SerialCon zmienił
swoją nazwę, przeniósł się z jesieni na wiosnę**, połączył się z festiwalem Off
Camera i… stał się czymś zupełnie nowym. Bo SerialCon faktycznie stał się
bardziej festiwalem serialowym, niż konwentem. Nie znalazło się tutaj żadnych cosplay’erów,
czy stoisk z geekowskimi gadżetami. Atmosfera była zupełnie inna. I to inna nie oznacza ani lepsza, ani gorsza.
Po prostu inna. I nie będę ukrywać, że chłonęłam ją całą sobą. Festiwale do tej
pory oglądałam z boku i miło było spędzić dwa dni, pomiędzy ludźmi, którzy
kochają filmy i seriale równie mocno jak ja.
W ogóle wpadnięcie na dwa dni w
środowisko ludzi, którym nie musisz tłumaczyć, że rozpoznajesz dany serial po
jednej klatce, tamtego aktora po prawym uchu, i dlaczego temat antybohaterów
rozgrzewa serca i dyskusje. Na chwilę można zapomnieć, że aktywny sposób
pochłaniania kultury nie jest wszechobecny. Bo powiedzmy sobie szczerze, na co
dzień ciężko znaleźć ludzi, którzy po odkryciu jakiegoś serialu, spędzając cały
swój wolny czas, żeby go tylko obejrzeć, a potem przeczesują całą filmografię
aktorów, których w nim wypatrzyli.
I w żadnym wypadku nie mam
zamiaru powiedzieć, że siadanie i oglądanie seriali/filmów bez głębszych
poszukiwań jest gorsze – bo nie jest. Wręcz na prelekcjach padały słowa, że
twórcy właśnie wolą takich odbiorców, którzy siadają i oglądają, i nie
sprawdzają, czy linia czasowa się zgadza i czy metro w Londynie naprawdę
kursuje w taki sposób, w jaki pokazali na ekranie. Tylko w momencie, w którym zaczyna się odbierać kulturę w ten sposób – a uczymy się tego sami, świadomie – nagle
potrzebujemy kogoś z kim możemy się podzielić swoimi fantazjami,
wątpliwościami, ekscytacją i załamaniem. Nie chcemy się tłumaczyć, że mamy zły
humor, bo zabili nam ulubioną postać, albo płaczemy rzewnie, bo oni tak ładnie
na siebie patrzą i nie mogą razem być.
Siedzę sobie i słucham "Być albo nie być w fandomie. O pułapkach oglądania uczestniczącego." Fot. Kamila Zarembska |
Sytuację w dużej mierze ratuje
Internet. Dlatego ja tu jestem i piszę, i Wy tu jesteście, i czytacie. Poznane
w Internecie osoby niejednokrotnie stają się osobami bliskimi, do których się
dzwoni w środku nocy, bo musi, po prostu musi się omówić fabułę ostatniego
odcinka The 100. Albo przy Kremowym Piwie obgadać, jak człowiek zaczyna się
uwsteczniać, bo ukochany aktor zamiast grać w filmach i serialach, zaczął coraz
częściej podkładać głosy do bajek, a chcąc znać całą filmografię, nie ma przebacz.
Trudno nie ukryć radości, gdy
siadamy wśród ludzi, którzy doskonale to rozumieją. Którzy na prelekcji o
fandomach wyskakują z informacją, że Lestrade i Mycroft w końcu byli pokazani
razem, przez całe 3 sekundy, 29 klatek. I w odpowiedzi dostają pełne radości i
zrozumienia brawa. Bo wcale nie musimy shippować Lestrade i Mycrofta, by w
pełni rozumieć, jak ważny dla społeczności fandomowej był to moment. Bo SerialCon, poza tym że zrobił
się festiwalem, to nic nie stracił na swojej fanowskiej radości pochłaniania
kultury. Zarówno produkcji na poziomie wysokim, jak i czystej guilty pleasure.
Na tegorocznym wydarzeniu
zagościłam na 6 prelekcjach i tylko jedna mnie zawiodła, tak bardzo, że nie
wytrzymałam i wyszłam w trakcie. Ale po kolei.
W pierwszy dzień dosłownie
robiłam urocze przetasowanie prelegentów. Zaczęłam od Zwierza, by
przejść do Zwierza i Myszy, a zakończyć na Myszy. Ale prawda jest taka,
że jak się raz trafiło na prelekcję dziewczyn, to wraca się, niezależnie od
tego, czy temat rozpala serca i umysły, czy leży daleko poza serialowymi
zainteresowaniami. To co lubię w słuchaniu obu dziewczyn, to lekkość z jaką
prowadzą panele. Z jednej strony prelekcje przygotowane są na najwyższym
poziomie i czuć nakład pracy w nie włożony, z drugiej, podane w tak przyjemny,
łatwy i zabawny sposób, że nie sposób nie wyjść z nich uśmiechniętym od ucha
do ucha. Zwierz na prelekcji o Amerykańskich
remakes brytyjskich seriali nieświadomie mianował Davida Tennanta, bohaterem
SerialConu, bo nie został on wspomniany tylko na prelekcji Myszy o Zombie. Cała
reszta paneli wspominała albo jego jako aktora, albo postaci, które grał. Plus,
oglądanie Broadchurch nigdy już nie obejdzie się, bez myślenia o grzywce
mocy.
A tu nawet widać mi czubek głowy w pierwszym rzędzie. Tym razem "Fantazje historyczne, czyli period drama". Fot. Michał Lichtański |
Drugiego dnia prelegentów trochę
urozmaiciłam, bo wybrałam się na Antybohaterów prowadzonych przez Mateusza
Michałek i Michała „Osti” Ostiak, obydwoje współtworzących portal gildia.pl. I w przyszłości z pewnością zwrócę uwagę na panele, które będą prowadzić, bo
całość była bardzo sprawnie zrobiona i zaangażowała publiczność. Przy czym
zapamiętam, by nie pchać się na przód, bo oczywiście na dzień dobry dostałam do
łapki mikrofon, co by wymyślić definicję antybohatera. Co powiedziałam, do
końca nie pamiętam, bo dostając mikrofon mam opcję mów coś, cokolwiek. Mogę mieć tylko nadzieję, że miało to jakiś sens. Choć
malutki.
Panel, który mnie zawiódł po
całości był anglojęzyczny i dotyczył Doctora Who. Powiem szczerze, że szłam na
niego z dużą nadzieją, bo słyszałam, że zeszłoroczne panele anglojęzyczne były
przygotowane na naprawdę wysokim poziomie. Niestety z pięciu osób mówiących po
angielsku, dwie mówiły bardzo średnio, co sprawiło, że słuchanie zamiast
przyjemnością, stało się męczące i nudne. Wychodzę z założenia, że ja, jako
osoba, która po angielsku mówi w stopniu komunikatywnym (lepiej znam go
biernie, niż praktycznie, z czym aktywnie walczę), nie powinna na takim panelu
słyszeć błędów prowadzących, bo nie znam danego języka biegle. Znam go na tyle,
żeby bez problemu rozumieć, o czym mowa. I w momencie, gdy nie tylko słyszę
błędy, ale męczę się słuchając, to nie jest to dobry znak.
Wspominałam, że gdy mówi Zwierz,
idę niezależnie od tego, czy tematyka jest moja, czy nie. I tak było w
przypadku period dramy, gdzie na serialach historycznych i kostiumowych nie
znam się wcale. W sumie przyciągnął mnie tam nie tylko Zwierz, ale także Riennahera,
która jest jedną z moich ulubionych blogerek. I szczerze polecam Wam chodzenie
na prelekcje, które nie do końca leżą z Waszej gamie zainteresowań serialowych.
Bo nie dość, że wyszłam z kilkoma tytułami, które muszę zobaczyć, to dostałam świetną dyskusję o tym, na ile taki
serial (choć padały także przykłady filmów) w ogóle może odzwierciedlać prawdę
historyczną i czym w ogóle jest prawda historyczna. Wszystkie rozmówczynie, bo
w panelu brały udział także Dagmara Hadyna oraz Karolina Rybicka,
a moderowała Karolina Nieckarz, bardzo sprawnie opowiedziały, jak to wygląda, a
jak mogło by wyglądać. I dlaczego byłoby dużo bardziej ciekawie, gdybyśmy
dostali coś mniej dostosowanego do współczesnego widza. To co najbardziej mnie
ujęło, to podkreślenie, że za wieloma błędami, nie tyle stoi brak budżetu, co
niejednokrotnie zwykłe niedbalstwo, lub lenistwo twórców, gdy część rzeczy
można dobrze uchwycić po prostu zmieniając kąt kręcenia (co by budynek, który
nie istniał w danych czasach nie znalazł się w kadrze), albo pilnując daty
wynalezienia lokówki.
SerialCon po raz kolejny
pozostawił po sobie masę pozytywnych wrażeń, wspaniałych wspomnień, ludzi i
nowych tytułów. I nadal jest jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie
wydarzeń w roku.
A na koniec mały mix snapów,
które zrobiłam na festiwalu.
*chyba że ci ludzie to ja. Oglądam 25 seriali (nie licząc tych, o których nie ma na razie żadnych informacji o kontynuacjach, jak np. Galavant).
**ptaszki ćwierkają, że jesienna
edycja się odbędzie, w takiej formie w jakiej odbywała się wcześniej. Tym
bardziej nie posiadam się z radości, bo jeżeli nic się nie zmieni do tego
czasu, to będziemy mieć w jednym roku i festiwal i konwent poświęcony serialom
w Krakowie.
Ps. Wielkie buziaki należą się Gabi ze Skarbnicy Książek, z którą nie tylko spędziłam cudowny serialowy weekend, popijałam Kremowe Piwo i spuściłam ze smyczy fanowskie fantazje, ale która natychmiast odpisywała na takie pytania jak: dobrze pamiętam, że to były 3 s, i był to Lestrade i Mycroft? A w odpowiedzi pisała: tak, 3 s 29 klatek i postacie się zgadzają. Serduszkuję i kocham za spam który mi robisz Davidem, Rysiem i Tomem.
Ps. Wielkie buziaki należą się Gabi ze Skarbnicy Książek, z którą nie tylko spędziłam cudowny serialowy weekend, popijałam Kremowe Piwo i spuściłam ze smyczy fanowskie fantazje, ale która natychmiast odpisywała na takie pytania jak: dobrze pamiętam, że to były 3 s, i był to Lestrade i Mycroft? A w odpowiedzi pisała: tak, 3 s 29 klatek i postacie się zgadzają. Serduszkuję i kocham za spam który mi robisz Davidem, Rysiem i Tomem.
0 Komentarze