Z małymi wyjątkami, nie lubię
historii o wybrańcu. Kimś, kto jest
przepowiedziany, a na jego barkach spoczywa uratowanie całego świata.
Zdecydowanie bardziej wolę historie, gdy bohaterowie przez przypadek znajdują
się w samym centrum wydarzeń i zanim się orientują, jest już za późno by się
wycofać. Niektórzy z nich naturalnie odnajdują się w nowych rolach i wcale nie
chcą z nich rezygnować, idą na przód niezależnie od wszystkiego. Innych
przerastają coraz to nowe, coraz to gorsze wyzwania, chcą uciec, ale nie mają
dokąd, a ucieczka też nie przynosi ukojenia. Bo cały świat o nich pamięta.
I pewnie dlatego, gdy dałam się w
zeszłym roku namówić na The 100, przepadłam od razu. Wkurzając się, że
jest coś takiego jak obowiązki, czy potrzeba snu, chciałam wiedzieć co wydarzy
się dalej. A gdy przyszło czekać rok na kolejny sezon, poczułam wewnętrzny
bunt, bo wcale nie chciałam opuszczać tego świata. Nie byłam na to gotowa. Ale
na reszcie, możemy wrócić do postapokaliptycznej wizji przyszłości.
Całość ilustrują gify z mojej absolutnie ukochanej sceny. |
Pomimo że wszyscy z Arki od dawna
są już na Ziemi, a dowództwo teoretycznie zmieniło się na takie, jakie powinno
być od początku, to Ziemianie zawsze widzieli to zupełnie inaczej. Dla nich to
młoda Clarke i Bellamy, z którymi układali się od samego początku, zawsze będą
dowódcami Ludzi z Nieba. Z tym, że Clarke nastawiona na ratowanie swoich ludzi,
niezależnie od kosztów, w końcu przekroczyła granicę, której nie potrafi
znieść. Zamordowanie z zimną krwią całej populacji MountWeather, zarówno tych
winnych, jak i zupełnie bezbronnych dzieci, nie pozwoliło jej wrócić z
pozostałymi do obozu Arki. Ucieczka wydała się jej jedynym rozwiązaniem.
Zapomniała tylko o jednym: Ziemianie mają dziwny system wierzeń, który zakłada,
że zabicie wojownika, przenosi jego umiejętności i siłę, na osobę, która go
zabiła. A Clarke zabiła ludzi odpowiedzialnych za wieloletnie, bezkarne
mordowanie i wykorzystywanie Ziemian. Stając się wbrew swojej woli Commander of
Death.
Przyznam, że w tym wątku
zastanawiają mnie dwie rzeczy. Pierwsza, dlaczego Clarke, gdy zorientowała się,
że wszystkie plemiona Ziemian ją ścigają z powodu głupich wierzeń, nie wróciła
do obozu Arki? Ja rozumiem, że stanięcie przed swoimi ludzi i spojrzenie im w
oczy, dużo by ją kosztowało. Z tym, że większość z nich na pewno traktuje ją
jako bohaterkę. Poza Jasperem, który przez działania Clarke stracił dziewczynę,
którą kochał. Inna sprawa, że przyszłość mieli przed sobą średnią, ale to zastawmy
na boku. Jednak ciągle uważam, że spojrzenie mu w oczy kosztowałoby ją dużo
mniej, niż życie w bezkresnym lesie, z ciągłym oglądaniem się za siebie i
brakiem pewności, czy dożyje jutra. Druga sprawa, to Bellamy, który przecież
pociągnął za dźwignię razem z nią. Nie do końca rozumiem, dlatego Clarke wzięła
całą winę na siebie. Poza tym, gdyby ona się wtedy wycofała, to wiem, że
Bellamy zdecydowałby się zrobić to za nią. A skoro zrobili to razem, razem
skazali tych ludzi na śmierć, to dlaczego uciekła od jedynej osoby, która może
zrozumieć jej ból tym spowodowany?
W świecie, gdy nasi bohaterowie nie mają zbyt dużo powodów do jakiejkolwiek radości, takie beztroskie sceny, zaskakujące samych bohaterów, są po prostu cudowne. |
Przeskoczymy teraz o wiele
kilometrów dalej, do Jahy i Murphy’ego w Mieście Świateł. O ile lubiłam watek
podróży do niego w drugim sezonie, tak gdy zobaczyłam w finałowym odcinku, czym
jest owo Miasto, krzywię się na niego już od samego początku. I choć jestem
ogromną fanką sceny, w której Murphy siedzi zamknięty w bunkrze przez trzy
miesiące, powoli popadając w coraz większy obłęd, tak po prostu ten wątek mi
nie leży. Co prawda nie znamy do końca planów, jakie ma A.L.I.E., inteligentny
hologram, który sto lat temu zniszczył ziemię bombą atomową, a teraz zabiera
się za dalszą część dawno wymyślonego planu. Tak po prostu nie kupuję tego
wątku, zadbanego, porzuconego przed laty domu z wysoką sztuczną inteligencją.
Wybaczcie, ale przez tyle lat, sprzęt sam się nie mógł zakonserwować i nie
zepsuć, a tynk nie odpaść ze ścian. A o ile mi wiadomo, hologram raczej nie ma
możliwości, żeby coś naprawić, bo uwaga, jest hologramem i przenika przez
wszystko. W dodatku, okazuje się, że A.L.I.E. może pokazywać także poza domem,
a nie tylko w nim. No przepraszam, ale jaki ten superkomputer ma zasięg, skoro
hologram wsiada na łódź? Coś czuję, że albo wytłumaczą to w straszny sposób,
albo w ogóle pominą próbę wytłumaczenia, jak to jest możliwe. Jedyne, co mi się
podoba, to to, że Miasto Świateł w rzeczywistości jest hajem, jaki się ma po
zażyciu narkotyku – a przynajmniej do tej pory wszystko na to wskazuje. Tylko,
nie zdziwiłabym się, gdyby nabrał się na to młody Murphy, a nie Jaha. A tu się
okazuje, że dzieciak, który zmuszony był do zabijania, zdradzenia swoich
przyjaciół, poddany torturom, znienawidzony przez swoich własnych towarzyszy,
zamknięty przez trzy miesiące w bunkrze, ma więcej rozsądku, niż gość, który
był dawniej Kanclerzem Arki. Będę się na ten wątek krzywić tak samo mocno, jak
krzywiłam się na transfuzje w drugim sezonie.
Uwielbiam, gdy są poprowadzone właśnie w taki uroczy i niewymuszony sposób. (Dobrze, uśmiech Boba jest tu najbardziej uroczy, ale cicho! Trzymamy się głównego tematu!) |
Za to nie mogę się doczekać, gdy
teoretyczny pokój pomiędzy Ludźmi z Nieba, a Ziemianami przestanie istnieć, a
wydarzenia z premierowego odcinka wskazują, że skończy się bardzo szybko.
Pomiędzy drugim, a trzecim sezonem przeskoczyliśmy o trzy miesiące, co i tak
jest dużo jak na te dwie nacje żyjące obok siebie. O ile zwykli mieszkańcy Arki
są przekonani, że to naprawdę jest pokój, tak dowództwo nie na najmniejszych wątpliwości,
że jeden zły ruch, krzywe spojrzenie i cała iluzja spokoju zniknie. A ja nic
nie umiem na to poradzić, że wojna pomiędzy nimi zawsze była moim ulubionym
wątkiem.
Podoba mi się także pokazanie
zrozpaczonego Jaspera, który stoczył się na samo dno, zabrał łopatę i kopie
dalej. Pijaństwo, narażanie przyjaciół, napady agresji. Bałam się, że przejdą
nad tym do porządku dziennego, zostawiając w niepamięci, jak bardzo przeżył
śmierć swojej dziewczyny. Drugim wątkiem, który bardzo mnie ucieszył, to
problemy zdrowotne Raven. Znów, twórcy mogli całkowicie pominąć to, że została
poddana zabiegom w MountWeather. A Raven, która już w pierwszym sezonie miała
pecha i straciła zdolność poruszania się bez wspomagania, nie mogła przecież
nie odczuć tak poważnej ingerencji w organizm. To też będzie ciekawy, poboczny
wątek, jak musi sobie poradzić z kolejnymi ograniczeniami swojego ciała, ledwo
po tym, jak udało się jej znaleźć rozwiązanie i pogodzić z częściowym paraliżem
nóg.
Tym bardziej, że wszyscy wiemy, że zaraz wydarzy się coś, co całkowicie zepsuje tę chwilę zapomnienia i radości. |
Standardowo, jak w każdym
sezonie, mamy coś, co sprawia, że zastanawiamy się, ale chwila, jak to jest możliwe? Detale,
które niby nie wadzą, ale jednak w rzeczywistości nie miały by miejsca. I o ile
podejrzewam, że ludzie z MountWeather mieli na stanie samochody, a także pewnie
zapasy paliwa, które na pewno też potrafili sami wytworzyć (patrząc jak daleko
byli posunięci w medycynie, to nie powinno dziwić). Dziwi za to co innego. Po
pierwsze, jakim cudem oni tam mają takie drogi powycinane w tym lesie? Ja
rozumiem jakiś kawałek, gdzieś, że Ludzie z Gór pewnie krążyli samochodami, ale
oni też nie zapuszczali się jakoś szczególnie daleko od MountWeather. A nasi bohaterowie
jadą gdzie chcą i jak daleko chcą po zadbanych, wyciętych drogach! Jeszcze
wylejcie im tam asfalt, bo tylko tego brakuje. A druga, na którą zwrócił uwagę
kolega, to… jakim cudem Ludzie z Nieba umieją prowadzić samochód? Mamy tu
któreś pokolenie ludzi, którzy nigdy nie byli na Ziemi. Samochodów na Arce
raczej nie mieli, tym bardziej miejsca, by uczyć się prowadzić. A jednak
jeżdżą, jakby było to najbanalniejsze na świecie. Taki detal. Niby nie
przeszkadza w oglądaniu, mamy świadomość, że jest prawdopodobnie niezbędny do
dalszej akcji (bo inaczej przedzieranie się przez lasy zajmowało by im wiele
dni), a jednak sprawia, że w głowie rodzi się pytanie: ale jak?
Nic nie zmienia jednak faktu, że
niezmiernie cieszę się, na powrót The 100. Jest to jeden z najlepszych seriali,
jakie przyszło mi oglądać, z bohaterami z krwi i kości, którzy zachowują się
tak, jak większość z nas by się zachowywała w ich sytuacji. I tylko szkoda, że
oglądam ich już na bieżąco i każdy z odcinków dzieli tydzień czekania.
0 Komentarze