Miałam jakieś czternaście, czy
piętnaście lat. I nie cierpiałam Emmy Watson. Nie chodzi mi tutaj o to, że
powinno się ją lubić. Ja jej nie lubiłam, bo tak strasznie
zazdrościłam Emmie życia. Dosłownie wszystkiego. Wyglądu, kariery,
inteligencji, pieniędzy. Swoją nienawiścią do niej, starałam się
umniejszyć w swoich oczach wartość dziewczyny, której nigdy nie
spotkałam. Dziewczyny, która nie ma pojęcia o moim istnieniu, bo
trudno zdawać sobie sprawę z egzystencji osób, których nigdy się
nie spotkało.
W moim przekonaniu dostała wszystko od
życia ot tak. A to jest przecież skrajnie niesprawiedliwe. To ja na
to zasługuję, nie ona!
Ale prawda jest taka, że nie uważałam,
że na to zasługuję. Nie mogłam patrzeć na Emmę, bo była tym,
kim ja chciałabym być. To nie Emmy nie lubiłam. Nie lubiłam samej
siebie. Nie akceptowałam tego, kim jestem i tego, jaka jestem. Nie
widziałam żadnej swojej zalety, za to bez wytchnienia mogłam
wymieniać swoje wady. Zamiast stanąć z nimi twarzą w twarz,
zacząć zmieniać siebie, ja wolałam wyżywać się na obcej mi
osobie. Tak było prościej.
Notatka do samej siebie: czas na samoakceptację
Jestem starsza o te dziesięć lat i,
jak na ironię, obecnie Emma jest moją ulubioną aktorką młodego
pokolenia. Nie pamiętam, co się stało, co pchnęło
mnie do zmiany sposobu myślenia. Co prawiło, że zrozumiałam, jak
wiele tracę przez użalanie się nad sobą. Bo co mogło zmienić
moje codzienne narzekanie, że nie jestem na jej miejscu? Nic.
Emma szła do przodu, kręcąc kolejne filmy i robiąc coraz większą
karierę, a ja siedziałam na kanapie i życzyłam jej jak najgorzej.
Rzeczywiście świetny sposób na
życie.
Dotąd nie mogę się sobie nadziwić,
jak można być tak naiwnym. Nie wiem, na co czekałam, ale chyba na
księcia na białym rumaku, który wpadnie i powie mi, że od teraz
zmienia się moje życie, na takie, jakie chce, żeby było. Nie mam
bladego pojęcia, dlaczego byłam święcie przekonana, że w życiu
do czegoś dochodzi się bez wysiłku. Ba, przez myśl mi nie
przeszło, że Emma jest tam, gdzie jest, bo musiała zejść z
kanapy, wyjść ze strefy komfortu i pójść na przesłuchanie do
roli Hermiony. I to w wieku 8 czy 9 lat. Gdyby tego nie zrobiła, też
siedziałaby gdzieś w domu na kanapie i może myślała to samo co
ja.
Wiele osób z tego nie wyrasta
A żeby to potwierdzić wcale nie
trzeba sztabu legendarnych amerykańskich naukowców. Wystarczy wejść
na dowolną stronę plotkarską albo posłuchać rozmowy o ludziach,
którym coś w życiu się udało. Równanie jest proste: oni mają,
ja nie mam, więc oni są źli. Bo według wszystkich dookoła, po
prostu to dostali. Lub ukradli.
Narzekamy dosłownie na wszystko:
pracę, męża, wygląd, zarobki. Ale nigdy nie robimy nic, żeby to
zmienić. Patrzymy tylko na innych, siedzimy na kanapie i pozwalamy
im spełniać nasze marzenia. Mruczymy pod nosem, narzekamy i czekamy
na cud.
Tylko po co czekać? Po co narzekać i
nienawidzić kogoś za jego sukces? Czy nie lepiej podwinąć rękawy,
małymi kroczkami zmieniać swoje życie i kiedyś stanąć obok
osoby, której tak zazdrościliśmy i usłyszeć: dobra robota.
Ja wiem, że to wszystko ładnie
wygląda i brzmi. Wiem, że na co dzień nie jest łatwo i kolorowo.
Ale wiem też, że jeżeli sama nie zmienię swojego życia, to nikt
inny tego za mnie nie zrobi. Mogę siedzieć na kanapie i zazdrościć
Emmie Watson. Ale mogę też wstać z kanapy, pogratulować Emmie
sukcesów i zabrać się za zdobywanie swoich własnych.
Mam nadzieję, że wstaniesz ze mną.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z tej strony.