Na mój niefizyczny rozum, całość wygląda tak, że we wszechświecie istnieje nieskończona ilość alternatywnych światów. Każda nasza decyzja powoduje pojawienie się następnego, w którym to podejmujemy całkowicie inne rozwiązanie.
Wątek ten pojawił się
dwa albo może trzy razy w "Gwiezdnych Wrotach: SG-1" (moim ukochanym serialu) i za każdym razem
niesamowicie mnie wciągał. Czy to nie jest szalone? Gdzieś
tam mogę sobie żyć ja, ale całkiem inna!
Nie do końca takie same
Pomyślmy o tym przez chwilę. Wystarczy, że wieku 3 lat podjęłam
decyzję, że chcę zaprzyjaźnić się z Basią, a nie z Moniką.
Następuje rozłam i gdzieś tam, zdecydowałam, że to Monika będzie
moją najlepszą przyjaciółką. Jak inaczej potoczyło się moje
życie? Czy poszłam do innej szkoły, klasy? Czy byłam dobrą
uczennicą? A może w innym świecie jestem narkomanką
na granicy śmierci? Czy wykształciłam zupełnie inny talent, na przykład ładnie maluję? Jest gdzieś
Agata, która nie bała się wykorzystać nadarzających się okazji?
Tysiące,
miliony wersji mnie samej. Ale zupełnie innej. Miałybyśmy inne
doświadczenia, choć wspomnienia bardzo podobne. Do pewnego etapu
nasze życie wyglądałoby tak samo, żeby później delikatnie
zboczyć z toru. Albo przeciwnie, zmieniło się ono o 180 stopni i
może nie umiałybyśmy się dogadać. Może nie poznałabym samej
siebie.
Ciekawość sprawia, że chciałabym spotkać swoją alter ego
A
rozsądek mówi, że lepiej nie. Ktoś kiedyś powiedział, że
piekło jest miejscem, w którym zobaczymy, kim moglibyśmy zostać,
gdybyśmy umieli korzystać z życia. Nie wiem, czy chciałabym
patrzeć na siebie samą, która jest mile przede mną, choć w tym
samym wieku, z tym samym startem w życie. Lub przeciwnie, rozmawiać
z osobą, która nie poradziła sobie, będącą na dnie.
To byłoby przecież jak patrzenie w lustro. Na samą siebie. Choć
zupełnie inną i obcą.